PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=509760}

Sponsoring

Elles
5,2 48 886
ocen
5,2 10 1 48886
4,8 22
oceny krytyków
Sponsoring
powrót do forum filmu Sponsoring

Po obejrzeniu filmu Małgorzaty Szumowskiej pt. „Sponsoring – czego pragną kobiety, o
czym marzą mężczyźni, tylko wstydzą się powiedzieć.” popadłem w zadumę. Przede
wszystkim zadałem sobie pytanie o to, czemu w ogóle istnieje w naszym języku takie
słowo o jednoznacznie pejoratywnym wydźwięku, jak „prostytucja”, na oznaczenie
seksu
płatnego? A dlaczegóż to niby płatność seksu miałaby być czymś tak złym, że aż
wymagającym takiej językowej stygmatyzacji. Czyż to nie powinno być osobistą sprawą
każdego człowieka, czy wchodzi z drugą osobą w tę intymną relację bezinteresownie,
czy
też oczekując za to gratyfikacji innej, niż tylko związane z tym przyjemne doznania
zmysłowe – gratyfikacji materialnej? Kiedy tak się nad tym zastanawiam, to dochodzę
do
wniosku, że przyczyna leży w tym, że nasz język ukształtowany został pod wpływem
pojęć
moralnych związanych z chrześcijaństwem, ono zaś na pierwszym miejscu stawia
miłość, jako wartość naczelną. Według wyobrażeń chrześcijańskich sam Bóg jest
miłością, a w życiu człowieka jedynie to ma wartość, co upodabnia go do Boga, a więc
właśnie miłość. Można tego poglądu nie podzielać, ale trudno zaprzeczyć, że miłość
właśnie jest najważniejszą potrzebą każdego człowieka. Najzagorzalszy nawet ateista,
świadomie, czy też nie, marzy o tym, aby kochać i być kochanym. Nawet gdyby posiadł
wszystkie bogactwa ziemi nie będzie w życiu szczęśliwy, jeśli zabraknie mu miłości. To
tego właśnie, tak naprawdę, pragną kobiety i o tym marzą mężczyźni, choć często
rzeczywiście wstydzą się do tego przyznać.
A jak to się ma do prostytucji? Ano tak, że prostytucja nie daje się pogodzić z miłością,
ta
bowiem domaga się, aby naszą seksualność złożyć w darze tej jedynej, ukochanej
przez
nas najdroższej osobie i takie też jest najgłębsze i najskrytsze marzenie każdego
człowieka. Tymczasem jednak okazuje się, że nasza seksualność (gdy się jest
młodym
i atrakcyjnym) stanowi pożądany towar, na którym, można nieźle zarobić, a nawet może
ona stać odskocznią do wspaniałej kariery. Zaczyna rysować się dylemat: miłość i
bieda,
czy też sukces materialny, ale bez miłości? To jest odwieczny problem. Zawsze przed
młodą i atrakcyjną kobietą stała ta pokusa i zarazem perspektywa ceny, jaką trzeba
będzie zapłacić – straszliwego samookaleczenia, poprzez rezygnację z miłości jako
drogi
swej życiowej samorealizacji.
Tak było zawsze. Tylko kompletni biedacy mogli sobie czasem pozwolić na wybór
miłości. To byli tacy ludzie, którzy nie dostali od swoich rodziców nic. Kiedy nie jest się
w
stanie swoim dzieciom, na ich życiowym starcie, nic dać, to też nie można od nich zbyt
wiele wymagać. Wszędzie natomiast tam, gdzie rodzice mieli swoim dzieciom coś do
przekazania pojawiało się żądanie: „damy Ci to, co mamy, ale pod warunkiem, że
wybierzemy dla ciebie taką żonę (męża), który od swoich rodziców dostanie tyle samo,
albo więcej, byle nie mniej, a jeśli ci to nie odpowiada, to idź sobie swoją drogą – nic
od
nas nie dostaniesz”. Krótko mówiąc: małżeństwo pojmowano wyłącznie jako interes,
natomiast miłość traktowano jako mrzonkę niedojrzałego umysłu, dla której nie ma
miejsca w realnej rzeczywistości. Zapewne miało to jakieś uzasadnienie w sytuacji
brutalnej walki o byt, kiedy scementowany małżeństwem, a dzięki temu trwały związek
dwóch rodów mógł zadecydować o ich przetrwaniu. Odmowa podporządkowania się
decyzji starszyzny rodowej, czy też rodziców, była traktowana jako zdrada i karana
wypędzeniem, a świat był wtedy o wiele mniej przyjazny dla takich luzaków i szanse
ich
przetrwania w nim były często bardzo znikome. Tym niemniej zdarzały się takie
sytuacje,
choć chyba niezbyt często. Przytłaczająca większość młodych ludzi uginała się pod
presją społeczną i rezygnowała z miłości, ale nie do końca - przecież natury ludzkiej
nie
da się oszukać. Marzenie o miłości wyparte z ludzkiej świadomości przez
zdroworozsądkowe postulaty korzystnego ustawienia się w życiu, zadomawiało się
gdzieś poniżej jej progu i stąd nurtowało dalej w ludzkich duszach, do czego
wspaniałą
pożywką były pieśni trubadurów, a później literatura piękna. Większość ludzi żyła w
stanie
rozdarcia między światem realnym, w którym miłość nie miała prawa obywatelstwa, a
światem marzeń o spełnieniu się w związku opartym na wzajemnej miłości. Z reguły
im
wyżej na drabinie społecznej, tym bardziej dominował interes, mniej zaś miejsca było
na
miłość, aczkolwiek dałoby się zapewne przytoczyć jakieś wyjątki od tej reguły. Im
bardziej
miłość była wyrugowana z życia realnego, tym większa była poczytność literatury o
miłości, jako swoistej za to rekompensaty.
Zdawać by się mogło, że w czasach powszechnego dobrobytu i demokracji, a także
państwa opiekuńczego, kiedy walka o byt nie jest już tak zawzięta, jak w dawniejszych
epokach, miłość tu - w świecie realnym powinna być o wiele łatwiej osiągalna. Dzisiaj
dla młodych ludzi życiowego partnera, czy partnerkę, nie dobiera już starosta rodowy
(przynajmniej w naszym kręgu kulturowym), ani też rodzice. Ci ostatni mogą najwyżej
coś
doradzić, ale nie decydują już za swoje dzieci. Jeśli nawet wydziedziczą je, aby ukarać
za
niepodporządkowanie się ich woli, to one same, o własnych siłach, też jakoś dadzą
sobie radę. Okazuje się jednak, że nawet w tych cieplarnianych warunkach dla wielu
osób miłość jest zbyt wielkim luksusem, aby mogli sobie na nią pozwolić. O tym
właśnie
jest film Małgośki Szumowskiej.
„W filmie nie ma ani śladu miłości, ani cienia. Nie ma nawet tęsknoty do niej...”- pisze
Maciej Pawlicki w „Uważam Rze” (20-26 luty 2012). Niezupełnie się z nim zgadzam.
Tęsknota jest w tej piosence, którą dewiant śpiewa bezpośrednio po obsikaniu jednej
z
bohaterek. Znów mamy sytuację tego samego co niegdyś rozdwojenia człowieka
między
realnością, z której wyrugowana została miłość, a sferą marzeń, w której znalazła ona
schronienie.
Obie bohaterki świadomie odrzucają miłość jako balast, który mógłby utrudnić im ich
marsz ku bogactwu i karierze. Jedna z nich niby ma chłopaka, ale w momencie gdy
decyduje się na prostytucję, przepraszam! - na sponsoring, właściwie spisuje go na
straty, a może nawet zaczyna traktować go wręcz jako kulę u nogi, gdyż współżycie z
nim
umniejsza jej możliwości świadczenia usług seksualnych, a poza tym zajmuje cenny
czas, w którym mogłaby zarobić dodatkowe pieniądze. Wiadomo, że związek ten nie
ma
racji bytu i dlatego musi się wkrótce rozpaść (podobna sytuacja była w filmie Wernera
Herzoga – „Stroszek”). Gdyby ten chłopak był bogaty i mógł jej zapewnić ten standard
życia, do którego aspirowała, wtedy zapewne nie podjęłaby tej jakże brzemiennej w
skutki decyzji. Tak się jednak złożyło, że był on biedny, a więc być z nim, znaczyło tyle
samo, co dzielić jego biedę, a z tej ona chciała się wyrwać za wszelką cenę – nawet za
cenę własnego upodlenia.
„Jakiego upodlenia!? – zawoła ktoś – przecież one lubią to co robią i są zadowolone ze
swego losu. Mówią o tym wyraźnie w filmie”, a gdyby ktoś miał jeszcze co do tego
jakieś
wątpliwości, to rozwiewają je swymi zapewnieniami reżyserka i jedna z aktorek w
wywiadach, których udzielają na prawo i lewo. Widzę tu wyraźną niekonsekwencję z ich
strony. Gdyby chciały nas one przekonać o tym, że te dziewczyny naprawdę lubią to co
robią, to mogły nam ukazać sielankowy obraz obcowania dwóch młodych dziewcząt –
jeszcze niemal dzieci – z przystojnymi i kulturalnymi starszymi panami. Tymczasem to
co
nam pokazują dalekie jest od takiej sielanki, a chwilami wręcz zakrawa na jakiś horror.
Ich klienci nie zawsze są przystojni, a czasem mają już wyraźne cechy starcze, toteż
aby
znaleźć przyjemność w cielesnym obcowaniu z nimi bohaterki musiałyby przejawiać
skłonności do gerontofilii. Ponadto zdarzają się wśród nich dewianci i sadyści, a tu już
nikt mi nie wmówi, że obcowanie z nimi może dostarczać przyjemnych doznań. Jaką
przyjemność może odczuwać młoda dziewczyna, której degenerat wbija butelkę w
pewną część ciała? A przecież ta sama dziewczyna dopiero co zapewniała indagującą

dziennikarkę, że starannie dobiera sobie klientów i nie pozwala im aby robili z nią
wszystko, na co by mieli ochotę. W świetle tego, co widzimy w chwilę później, to się
okazuje ewidentnym kłamstwem. Podobnie kłamie druga z prostytutek, czy też, jeśli kto
woli, sponsorówek. Zapewnia dziennikarkę, że to jest dla niej bardzo ekscytujące, a
jednocześnie, aby w ogóle móc na ten temat rozmawiać, musi sobie najpierw wypić.
Wygląda na to, że jest w stanie sponsorować się wyłącznie w stanie upojenia
alkoholowego, a zatem jeśli nawet nie jest jeszcze uzależniona od alkoholu, to nie
trudno przewidzieć, że wkrótce będzie.
A gdyby nawet Małgośka ukazała nam sielankowy obraz dwóch młodych dziewcząt –
jeszcze prawie dzieci – sponsorowanych przez bardzo przystojnych i wyjątkowo dobrze
się trzymających starszych panów, którzy w dodatku są bardzo kulturalni i przemili, a
przy
tym jak najdalsi od wszelkich dewiacji i nie pragnący niczego więcej poza zwyczajnym
seksem, którego nie mogą już im dać ich żony, to i tak nie uwierzyłbym w to, że
dziewczęta te mogą z tego czerpać jakąś przyjemność. Trzeba zupełnie nie mieć
pojęcia
o psychice kobiet, aby uwierzyć w takie kłamstwo. Ileż warunków musi być
spełnionych,
aby kobieta mogła rzeczywiście odczuwać satysfakcję z uprawiania seksu. Wśród całej
ich długiej listy, zupełnie podstawowym warunkiem – zaiste sine qua non – jest
miłość
do swego partnera. Czyż nie w tym właśnie leży przyczyna większości kryzysów
małżeńskich, że w pewnej chwili kobiety przestają kochać swoich mężów, a wtedy
tracą
ochotę na seks. Nie trzeba być seksuologiem, ani też psychologiem, aby zdawać
sobie z
tego sprawę, że dla każdej kobiety, a już szczególnie dla młodego dziewczęcia, seks
bez
miłości jest przeżyciem traumatycznym, które na dłuższą metę zamienia jej egzystencję
w koszmar. Życie w takim koszmarze stało się udziałem wielu pokoleń naszych
prababek, najczęściej nie wskutek ich wyboru, lecz w rezultacie wywartej na nie presji.
Stawały się one żonami znacznie od siebie starszych, lecz za to bardzo zamożnych
panów, którzy mogliby być ich ojcami, a czasem wręcz dziadkami, dlatego tylko, by
zaspokoić ambicje swoich rodziców. O miłości mogły sobie tylko pomarzyć, słuchając
pieśni trubadura, albo też czytając wiersze, czy powieści. Można o nich powiedzieć, że
zostały one sprostytuowane przez swoich rodziców – padły ofiarą ich pożądania
bogactw
oraz splendoru skoligacenia się za wszelką cenę ze znaczniejszym i bardziej
zamożnym
rodem. Można by wręcz powiedzieć, że było to kulturowo usankcjonowane,
przekazywane
z pokolenia na pokolenie okaleczenie. Ich rodziców też tak okaleczono w młodości,
więc
uwewnętrzniali to oni jako pewną normę i bez najmniejszych skrupułów okaleczali w
ten
sam sposób swoje dzieci.
Teraz Małgośka proponuje współczesnym dziewczynom, aby podobnego
samookaleczenia dokonały na sobie samych dobrowolnie. „Zrezygnuj z miłości! (nie
mówi ona tego wprost, ale taki jest sens jej przekazu). Po co ci ten zbędny balast
upostaciowany w tym biednym chłopcu, który nie może zrozumieć „co jest grane”,
dlaczego ona jest dla niego oschła, dlaczego go odtrąca? „To nieudacznik – daleko z
nim w życiu nie zajdziesz. Szkoda czasu na pieprzenie się z kimś takim. Trzeba się
pieprzyć z tymi, którzy mają forsę i są gotowi za to zapłacić. W ten sposób staniesz się
niezależna – wynajmiesz sobie mieszkanie, kupisz ekstra kosmetyki i ciuchy, dzięki
którym będziesz mogła się pokazać w lepszym towarzystwie. Tam poznasz bogatych i
ustosunkowanych ludzi, a jeśli uda ci się olśnić któregoś z nich na tyle, by zechciał cię
sponsorować, to wtedy będziesz mogła zajść już naprawdę bardzo daleko.”
Owszem, to wszystko prawda, ta obietnica może się spełnić, ale za jaką cenę? Na to
pytanie Małgośka odpowiada nam: „No coś ty! O jakiej cenie mówisz? Przypatrz się im

przecież one są zadowolone; robią to, co lubią i jeszcze mają z tego pieniądze. Są po
prostu szczęśliwe, więc co jeszcze powstrzymuje cię przed tym, by pójść za ich
przykładem?”
I tu właśnie przyłapujemy Małgośkę na kłamstwie, albowiem, jak to zostało wcześniej
udowodnione, nie są one szczęśliwe i być nie mogą. Wprost przeciwnie – wszystkie
nagromadzone w tym filmie i tak jaskrawo wyeksponowane obrzydliwości stanowią
potwierdzenie tego, że są one głęboko nieszczęśliwe. Nie uwierzę w to nigdy, aby
jakakolwiek kobieta mogła być szczęśliwa przeżywając to, co bohaterki filmu
„Sponsoring”, chyba, że jest to jakaś zupełnie „porąbana” masochistka, lub inna
dewiantka.
Gdyby młodociana oglądaczka tego filmu, a więc kandydatka na sponsorówkę, miała
jakieś wątpliwości co do tego, czy sponsorówki naprawdę lubią to co robią i czy
rzeczywiście są szczęśliwe, to powinny one się rozwiać, gdy zwróci uwagę na postać
dziennikarki. Ona wybrała niegdyś inną drogę – założyła rodzinę, została żoną i matką.
Zapewne nie była nigdy sponsorówką, a swoją pozycję zawodową osiągnęła
wspinając
się mozolnie po szczeblach kariery. Czy jest teraz szczęśliwa? Już na pierwszy rzut oka
widać, że nie. Jej relacje z mężem są w ruinie a kontakt z dziećmi szczątkowy. Jej
starszy
syn – obibok, pasożyt i półgłówek jest nieustannie tak „najarany”, że trudno z nim
zamienić choćby dwa zdania, a młodszy synek pogrążony po uszy w świecie gier
komputerowych, jest murowanym kandydatem na takiego samego, albo jeszcze
większego debila niż jego starszy brat. Krótko mówiąc klęska pod każdym względem.
Kandydatka na sponsorówkę, widzi więc od razu, że to „kanał”. „Po co się w coś
takiego
pakować? Przecież to nie ma najmniejszego sensu”. Mamy tu więc wyraźnie
zarysowany
kontrast między nieszczęśliwą dziennikarką, a zadowolonymi ze swego losu, a więc
szczęśliwymi sponsorówkami. Nie może być wątpliwości co do tego, kto wybrał
właściwą drogę, tym bardziej, że dziennikarka ulega z chwili na chwilę coraz większej
fascynacji postaciami sponsorówek, przechodząc od początkowego dystansu, do
coraz
większej zażyłości z nimi, a nawet upodabniając się do nich i przejmując ich obyczaje,
co
się przejawia na przykład w tym, że zaczyna palić papierosy, upijać się i jeść jak świnia.
Ona im po prostu zazdrości, chciałaby żyć tak jak one? Żałuje, ze została żoną, matką i
dziennikarką, a nie sponsorówką. W pewnym momencie opuszcza przyjęcie, które jej
mąż urządził dla swego szefa, po czym w stroju, który bardzo upodabnia ją do
miejskich
sponsorówek, przechadzających się od latarni do latarni, wałęsa się nocną porą po
Paryżu. Myślimy sobie w pierwszym momencie, że to po to, aby znaleźć sobie jakiegoś
sponsora, a tym samym spełnić nareszcie swe marzenie o byciu obsikiwaną i doznać
tych jedynych w swoim rodzaju i niepowtarzalnych wrażeń, jakie towarzyszą wbijaniu
butelki. Dzieje się jednak inaczej – oto dziennikarka wraca do domu aby ratować swe
małżeństwo, co się przejawia w tym, że rozpina swemu mężowi rozporek i wyciąga
jego
zawartość w wiadomym celu, na co ten ostatni, zdumiony i zaskoczony takim obrotem
sprawy, odpowiada odmową. W końcowej scenie filmu widzimy całą tę rodzinkę, jak
zasiada wspólnie do stołu. Może to już ostatni raz, a może to jest początek odnowy?
Tego już nigdy się nie dowiemy.
Przesłanie tego filmu jest więc jasne i klarowne: „dziewczyny, zostańcie
sposnsorówkami! Niech wam przypadkiem nie przyjdzie do głowy, aby zakładać
rodzinę,
bo same widzicie jaki to kanał. Ponury los dziennikarki powinien być dla was
przestrogą.”
To nie przypadek, że Małgośka do roli dziennikarki zatrudniła nie byle kogo, ale
gwiazdę
o światowej sławie. Dzięki temu jej perswazja w uszach młodocianych kandydatek na
sponsorówki brzmi bardziej przekonywająco. Zagadką tylko jest dla mnie to, dlaczego
ona taką rolę przyjęła. Rozumiem, że młodociana i nikomu nieznana aktoreczka
gotowa
jest zjeść własne, za przeproszeniem, g...., aby tylko dostać rolę i zaistnieć, ale taka
gwiazda jak J.B.? Po co jej to było? W wywiadzie mówi, że dla zdobycia dóbr tego
świata
ludzie gotowi są posunąć się bardzo daleko. Czy ona rzeczywiście musiała posunąć
się
aż do tego by przyjąć tę rolę? W chwilę później mówi, że ona w głębi duszy czuje się
wolna. Czyżby chciała przez to dać nam do zrozumienia, że do przyjęcia tej roli została
zmuszona? Tak, czy owak przypuszczam, że ma teraz po tym filmie niezłego kaca.
A więc Małgośka chce nas przekonać, że sponsorówki są szczęśliwe biorąc udział w
tych
wszystkich obrzydliwościach i upodleniach, których widokiem ona przez półtorej
godziny
masakruje naszą wrażliwość oraz poczucie smaku i przyzwoitości. Następnie
Małgośka
usiłuje nas przekonać, że dziennikarka znanego i poczytnego pisma, a więc kobieta
chyba nie głupia i mająca jakiś kręgosłup moralny, ulega fascynacji osobowością
dwóch głupiutkich i wykolejonych dziewczątek, i to do tego stopnia, że zatraca własną
osobowość, aby upodobnić się do nich. Ja bynajmniej nie czuję się przekonany. Dla
mnie to są bajędy i naigrawanie się z widza wynikające z pogardy dla niego. Tak samo
próba ratowania związku poprzez penetrację rozporka. Zamiast zaprosić go na
romantyczną kolację przy świecach, albo zaproponować wspólne odwiedzenie tych
miejsc, gdzie on ją po raz pierwszy pocałował i wyznał jej swoją miłość, ona usiłuje
odnowić ich związek wkładając mu łapę do rozporka. Skąd niby u kobiety na poziomie i
nie pozbawionej wrażliwości miałoby się wziąć tak prostackie zachowanie? Tak
mogłaby
odnawiać swój związek uliczna prostytutka z alfonsem, ale chyba nie kobieta z
francuskiej elity intelektualnej ze swoim mężem. A może ja mam zbyt wyidealizowane
pojęcie o tej elicie?

Sztuka powinna pokazywać całą prawdę o człowieku, a więc zarówno to co jest w
nim brzydkiego, podłego i niskiego, jak i to co w nim jest wzniosłe, szlachetne i piękne.
Jeśli dzieło pokazuje nam samą tylko jedną stronę – tę złą, to nie jest dziełem sztuki,
lecz
antysztuki. Ja bym zaklasyfikował film „Sponsoring” do tej właśnie kategorii. Weźmy
sobie tę scenę masturbacji. Taka scena w dziele sztuki mogłaby mieć sens, gdyby
miała
czemuś służyć – na przykład temu, aby przekazać widzowi informację o tym, że
dziennikarka ma potrzeby seksualne, a zarazem postawić go wobec pytania o to,
czemu
w takim razie nie zaspokaja ich współżyjąc ze swoim mężem, który przecież wcale się
nie roztył i sprawia wrażenie całkiem pociągającego dla płci pięknej. W tym celu
wystarczyłaby jednak króciutka migawka, tymczasem zauważmy co robi Małgośka. Oto
specjalnie do tej sceny dobrzydza i postarza tę prześliczną i, jak na swój wiek,
znakomicie wyglądającą aktorkę, po czym każe jej na planie symulować dokonywanie
tego aktu w sposób wyjątkowo nieestetyczny, frenetyczny i zwierzęcy, a następnie tą
starością, brzydotą i zwierzęcością masakruje widza przez piętnaście minut. To jest
właśnie najistotniejsza cecha antysztuki – maltretowanie odbiorcy skondensowaną
ohydą. Jeśli nawet antysztuka pokaże nam przez moment jakąś perłę, to tylko po to, by
za
chwilę wrzucić ją do beczki z gnojówką. Głównym celem antysztuki jest wychwytywanie
w
człowieku tego co w nim najgorsze, najpodlejsze, najbardziej obrzydliwe a następnie
skondensowanie tego i ukazanie swemu odbiorcy. Tak, w istocie swej antysztuka jest
takim krzywym zwierciadłem, które Szatan ukazuje człowiekowi mówiąc mu: „przyjrzyj
się
sobie – oto jaki jesteś.” O ile prawdziwa sztuka stawia sobie za cel oczyszczenie
(katharsis) i tym samym uszlachetnienie swego odbiorcy, o tyle antysztuka wprost
przeciwnie – jego zbrukanie i znieprawienie. Im większe spiętrzenie plugastwa tym
lepiej. Pod tym względem Małgośka może sobie pogratulować, gdyż osiągnęła
całkiem
niezły rezultat. Gdybym miał się wybrać na następny jej film, to musiałbym wziąć ze
sobą
plastykową torebkę na pawia, przed którym pewnie nie dałbym już rady się
powstrzymać.
Po co jednak miałbym się wybierać na jej kolejny film?

użytkownik usunięty
mnabu

"...aby kobieta mogła rzeczywiście odczuwać satysfakcję z uprawiania seksu. Wśród całej
ich długiej listy, zupełnie podstawowym warunkiem – zaiste sine qua non – jest
miłość
do swego partnera..."

Jedna z większych bzdur, wybacz. Chyba jednak przeceniasz swoją znajomość kobiecej psychiki:]

mnabu

Konsumpcjonizm ponad miłość. Miłość, jako długotrwała relacja dwojga ludzi jest dziś passe. Eskalacja rozwiązłości seksualnej w celu zaspokajania coraz większych potrzeb konsumpcyjnych znajduje coraz większe poparcie społeczne. Czy jest to nasz świadomy wybór?

Edit: film przede mną. Odniosłem się jedynie do Twoich spostrzeżeń.

itifonhoum12

Tak, to jest nasz świadomy wybór. To od nas zależy, czy zgodzimy się na zredukowanie naszej egzystencji do formatu „psa Pawłowa”, czy też będziemy jednak, często na przekór naszemu aktualnemu środowisku, żyli jako istoty duchowe, a więc mające jakiś cel wyższy. Kiedy ograniczymy się do zaspokajania swych cielesnych zachcianek, wtedy czeka nas śmierć duchowa, która jednak nigdy nie jest zupełna. W najbardziej nawet zbydlęconym człowieku tkwi jakieś małe duchowe ziarno, które wyje z rozpaczy nad zaprzepaszczoną szansą swego spełnienia. Dlatego też trzeba zagłuszyć je hałasem i wrzaskiem ( bo muzyką tego nie nazwę), alkoholem, a na dalszym etapie narkotykami.

mnabu

Oczywiście masz rację, że sami decydujemy o sobie i konstruujemy kręgosłupy moralne. Być może jednak źle postawiłem pytanie. Nie tak dawno temu Brytyjczycy narkotyzowali Chińczyków opium. Chodziło o kasę i otępienie ludzi, nad którymi trzymali władzę. Zamieńmy teraz słowo opium na seks.

Interesująco przedstawił problematykę pan Bratkowski w artykule "Seks i rewolucja". Warto zwrócić uwagę na fakt, iż Kinseya sponsorowała Fundacja Rockefellera. Ta sama fundacja wspierała finansowo niemieckich eugeników.
Ojciec rewolucji seksualnej kochał się w komuniźmie, a przecież tajemnicą nie jest, iż Włodek Ilicz również był wielkim zwolennikiem rewolucji ("Wszystkie zakazy odnoszące się do seksualności winny być usunięte.", 1904). Pan Marcuse do tego obwieścił, iż "tradycyjny model rewolucji i tradycyjna strategia rewolucji się skończyły", a nastały czasy "przenikającej i rozproszonej dezintegracji systemu". Włodek Ilicz robił to samo dewaluując małżeństwo. Relgia, tradycje, obyczaje i normy moralne mają się osłabić.

Rewolucje nie są inicjowane przez masy. Ta seksualna nadal trwa i widać to także w kinie docierającym do masowego odbiorcy. Warto się nad tym wszystkim chwilę zastanowić.

ocenił(a) film na 6
mnabu

Mnabu, dobrze czytało się twoją recenzję i w zasadzie tylko dlatego zamieszczam post. Rzadko mam do czynienia z publikacją, która nie tylko dokonuje oceny filmu, ale i podejmuje próbę gruntownej analizy podejmowanych weń problemòw w sposób elokwentny i zapraszający do refleksji. P.S. Filmu nie widziałem, a zamierzam, nawet mimo kilku spoilerów :)

ocenił(a) film na 1
xxadrianxx

Spoilery? Nie myślałam, że jakieś są w tym wypadku możliwe :)

ocenił(a) film na 6
zabojczy_kocyk

Są, są - butelki itp.;) Ale z drugiej strony to nawet na głównej jest napisane kim będzie Chyra, a ja wolałbym np. z biegiem filmu dowiedzieć się, że zagra sadola; zatem minispoilery ze strony użytkowników w przypadku tej akurat produkcji są do wybaczenia.
Haha, czytam swój post powyżej (na androidzie pisałem, brakło panoramicznego spojrzenia) i wyszło mi tam masło maślane. (...)podejmuje próbę gruntownej analizy p o r u s z a n y c h weń problemòw (...). I juz mi lepiej.

mnabu

Już po seansie. Arcydzieło. "Niezbyt" trafnie odebrałeś film. Szumowska nie gloryfikuje sponsorówek. Zwróć uwagę na podłość znajdującą się w innym miejscu, na ekonomiczne przyczyny "sponsoringu" (użyłbym zwrotu "płeć ekonomii"), oraz tragedię niepielęgnowanego związku. Z resztą... żaden krótki opis tego nie wyczerpie.

itifonhoum12

Czy rzeczywiście nie gloryfikuje? No, może nie gloryfikuje ale w każdym razie na pewno dowartościowuje, a tym samym zafałszowuje. Przecież samo użycie słowa „sponsoring” w odniesieniu do prostytucji, to próba zatarcia prawdziwego charakteru tego zjawiska, które polega na wyprzedaży swej osobistej godności w zamian za korzyści materialne. Wynajmowanie swego ciała w charakterze obiektu seksualnego, jak by na to nie patrzeć, wiąże się z upodleniem człowieka, niezależnie od tego, czy zmuszają go do tego trudne warunki ekonomiczne, czy też nie. Nazywanie tego „sponsoringiem” to taki zabieg semantyczny mający na celu zatarcie prawdziwego znaczenia tego słowa. Tak samo bandyta wymuszający od właściciela sklepu, czy restauracji, haracz nazywa to „przyjmowaniem pieniędzy za ochronę”, zeszmacony dziennikarz nazywa wyssane przez siebie ze swego brudnego palca kłamstwa „faktami prasowymi”. Jest to rodzaj manipulacji, która polega na przemianowaniu pewnego zjawiska, czyli oderwaniu od niego jego dotychczasowej nazwy zastąpieniu ją inną nazwą, która niesie w sobie także inne znaczenie. Chodzi tutaj o to, aby zmylić manipulowaną osobę co do istoty tego zjawiska, poprzez nadanie mu innej nazwy, która zasłoni jego prawdziwe znaczenie. Na tej zasadzie nazwano niegdyś pewną organizację „Związkiem Patriotów Polskich”, a stworzony przez nią rząd „Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego”. U Orwella mamy „Ministerstwo Miłości”, „Ministerstwo Prawdy” itd. Tak samo jest ze słowem „sponsoring”, którego Małgośka użyła w tytule swego filmu, dodając jeszcze, że to jest rzekomo to, o czym marzą kobiety i mężczyźni tylko wstydzą się powiedzieć. Jak to należy rozumieć? Czy tak, że kobiety marzą o tym by być prostytutkami, a mężczyźni o tym by korzystać z płatnego seksu? Zastanów się, czy Ty marzysz o czymś takim? Założę się, że nie. Z pewnością marzysz o tym by kochać i być kochanym, a więc o tym, co jest przeciwieństwem prostytucji. A co się tyczy tego, co napisałeś w poprzednim wpisie, to w zupełności się zgadzam. Tak zwana „rewolucja seksualna” to pranie mózgów, któremu jesteśmy poddawani od pół wieku, a którego korzenie sięgają dużo wcześniej ( de Sade). „Arcydzieło” Małgośki sytuuje się dokładnie w tym właśnie nurcie.

mnabu

Może być SPOILER.

Zacznę od miłości. Stawiam ją na pierwszym planie, tak jak właśnie piszesz. Chyba każdy chce być kochanym i kochać. Z miłością w parze idzie seks i szczęśliwi ci, którzy wzajemnie się rozumieją i są ze sobą szczerzy, również na płaszczyźnie swojej seksualności. Zauważ, że w filmie dominuje motyw kłamstwa i braku wzajemnego zrozumienia, a także wiedzy na temat siebie i własnych potrzeb. Gdy Anne się masturbuje przyjemność, wątpliwa z resztą, jest ulotna i chwilowa, a zostaje cholerna gorycz. Czułość i zrozumienie dziennikarka znajduje (przewrotnie) u Alicji. Tu warto wspomnieć o genialnym ujęciu podkreślającym tę więź w postaci utraty ostrości aż do plam stopniowo rozmywających się i tworzących całość.

Prostytucja młodych dziewczyn jest tłem. Ich aktywność seksualna, a właściwie spełnianie pragnień "przykładnych" mężów, jest jedynie dobitnym zobrazowaniem problemu seksualności w typowych, przykładnych związkach ludzkich, konkretnie w małżeństwie z pewnym stażem.
Ponad to wydaje mi się, że Szumowska bez nadmiernej perswazji wskazuje dlaczego ta prostytucja kwitnie i co jest jej powodem. Po prostu faceci kreują popyt. Faceci i pieniądz (wspomnij kogo i jakiej profesji wymienia Alicja z nazwiska w wywiadzie).

W trakcie wywiadu Anne dostrzega tęsknotę za swym mężem, jego bliskością, zapewne dawną czułością i dobrym seksem. On z kolei jest zaaferowany pornosami, swoją pracą i przede wszystkim szefem (który przecież jest jednym z klientów "sponsorówek"). Na dodatek wszelkie obowiązki domowe zrzuca na Anne, która ma przygotować bezbłędną kolację, pilnować dzieci, pracować i najlepiej nie odzywać się w tak wykwintnym towarzystwie. Mimo, że jest dziennikarką znanego pisma, nie ma to żadnego znaczenia dla jej pozycji w domu.

Zwróć uwagę, iż Anne próbuje mimo wszystko poprawić relacje z mężem. Rzeczywiście sięga do rozporka, ale to jest aktem oddania, szczerości, chęci poprawy sytuacji, może jakiegoś urozmaicenia i przełamania pewnych barier, ale przede wszystkim ratowania małżeństwa. I tu następuje dramatyczny obrót sytuacji, kiedy mąż ją brutalnie odrzuca.

Radziłbym traktować role męża i żony, mężczyzny i kobiety bardzo ogólnie. Nie wiązać tych sytuacji z konkretnymi postaciami z filmu. Mamy tu kilku zwyrodnialców czy też odważnych seksualnie, ale nie ukrywajmy niczego - Szumowskiej chodzi ogólnie o mężczyzn. Pokazała to w scenie, gdy wszyscy razem przy kolacji siedzieli przy stole i śpiewali o miłości. O ironio!

Gdzie tu "sponsorówki"? Ano tylko w tle. Ten film nie jest o nich i nie ocenia ich "profesji". Wręcz możesz odnieść wrażenie, że one niczego złego nie robią (nie krzywdzą nikogo!), ale ci mężowie owszem - krzywdzą swoje rodziny.
Nutka feminizmu? Owszem, ale popieram. I za to ogromny plus.

Może kogoś bulwersować obraz, ale mnie nie. Sceny erotyczne może i są śmiałe, ale zarazem piękne i może nieco wyuzdane. Kwestia "chińskiego deszczu" to indywidualna sprawa, ale odniosę się do obrazu - poprzedzające i następujące sceny były sfilmowane w sposób trzymający stały, bardzo spokojny poziom. Żadnej brutalności ani gwałtownego ataku. Po prostu kolejny element życia seksualnego (nie każdy musi to robić, ale są tacy, którzy to sobie cenią). Za tę subtelność i wyważenie kolejny plus.
A erotyzm? Ślinienie, lizanie, pocieranie, wzajemna masturbacja? Obraz nie pokazywał szczegółów anatomicznych, nie był wulgarny, a prezentował jedynie kolejne elementy gry seksualnej, które niestety nie są w każdym związku obecne. Seria i różnorodność scen erotycznych miała i podkreślić znaczenie seksu, i otwartości w związku, a może i nieco uświadomić odbiorcę że takie fantazje to nic złego (za obopólną zgodą, bez krzywdzenia się, w związku pełnym miłości). Osadzenie tych relacji z prostytutkami jest po prostu swego rodzaju przestrogą (pamiętajmy o świętych prawach ekonomii, szczególnie popycie i podaży).
Scena z Chyrą była mocna. Najpierw zbudowano atmosferę nieco wyuzdanego erotyzmu, a napięcie rosło. Po czym nagłe następuje zderzenie z męską brutalnością, właściwie z sadyzmem. I czy ktoś pamięta, że Charlotte zarzekała się, że nie będzie uprawiać nigdy seksu analnego? Dostała szampanem... O irionio!

I na koniec zostawię sobie nietrafione tłumaczenie tytułu. W oryginale brzmi "One" (one, te kobiety - samotne, z problemami na karku, stawiające odważnie wyzwania codzienności, czy to w seksie, czy przy zamykaniu lodówki ;). Niektórzy doszukują się związku ze sponsoringiem w małżeństwie, ale to przesada. A slogan reklamowy? Może nieco na wyrost. Bynajmniej nie chodzi tylko i wyłącznie o pragnienia.

Daję jeszcze plusa za to, że Małgośka wsadziła kij w mrowisko i nie pozwoliła demonom niektórych małżeństw z powrotem się skryć. I dobrze! Niech ludzie walczą o siebie, o relacje między sobą, zrozumienie i te najbardziej prywmitywne, ale cholernie istotne w życiu człowieka potrzeby - te seksualne.
Nie widzę w tym filmie żadnego peanu na cześć prostytucji. Zastanówmy się po prostu nad sobą.

Forma filmu inspirowana nieco Dogmą - kamera z ręki, muzyka tylko zastana w konkretnych sytuacjach (radio), naturalność przede wszystkim. Rewelacyjna gra aktorska Binoche i Demoustier - w wielu ujęciach twarzą, a przede wszystkim oczyma (nie piszę o cyckach). Początek filmu charakteryzowany na dokument dodaje naturalności sytuacji (choć do teatralnego ideału nieco brakuje).

Zatem (z reguły) mężczyźni nie marzą o prostytutkach, a kobiety nie chcą nimi być. Czasem tylko jedni chcą zerżnąć drugich nieco mocniej, i dopóki ludzi łączy więź nie tylko seksualna, ale przede wszystkim miłość i zaufanie, to dlaczego tego nie robić? Skutki braku otwartości w małżeństwie pokazano w filmie...

Szerzej nie mam siły pisać, a byłoby jeszcze o czym... Dobranoc.

PS. Jestem przeciwny szerzeniu pornografii pod maską innych gatunków, ale Elles Szumowskiej w żaden sposób się nie kwalifikuje. Wpływa na to sposób realizacji filmu (aktorzy odpowiednio dbali o swoją intymność), nie zarejestrowano rzeczywistego aktu seksualnego, ani nie było anatomicznych zbliżeń genitaliów. Moim zdaniem to dobre kino nie mające na celu niczego promować, a tym bardziej nie prostytucji i zdrad (nie czytajmy wszystkiego tak dosłownie).

itifonhoum12

Czy rzeczywiście film Małgośki nie kwalifikuje się jako pornografia, i to, jak powiadasz, „w żaden sposób”? Ja bym polemizował. Cóż to jest pornografia? Według mnie jest to wszelkie ukazywanie seksu w celu wywołania u odbiorcy podniecenia seksualnego, niezależnie od tego, czy widać narządy, czy też nie i niezależnie od tego, czy aktorzy naprawdę robią to na scenie, lub na planie filmowym, czy też jedynie udają. Ukazywanie seksu w celach naukowych nie jest pornografią. Natomiast jeśli chodzi o ukazywanie seksu w celach artystycznych – np. w celu wyeksponowania towarzyszącego mu piękna, to sprawa jest bardzo dyskusyjna. Uważam, że prawdziwy artysta powinien swego bohatera traktować jako rzeczywistą, żywą postać, to znaczy z pełnym szacunkiem należnym drugiemu człowiekowi. Wyobraź sobie taką sytuację, że ja posiadam pewną wiedzę o Twoim życiu i dzielę się nią z innymi. Czy byłbyś zadowolony, gdybym w toku mej opowieści wywlekał jakieś szczegóły dotyczącego Twego życia seksualnego, czy też raczej oczekiwałbyś ode mnie tego, że pominę je milczeniem? Dawniej twórcy traktowali tak swoich bohaterów, toteż na ogół nie przekraczali progu ich sypialni. Może i obraz nie był przez to kompletny, ale czy rzeczywiście musi on taki być? Czyż nie lepiej, aby tego elementu w tej układance zabrakło? W końcu kopulacja zawsze wygląda mniej więcej podobnie, więc po co ją pokazywać? Czyż nie lepiej w tym miejscu spuścić zasłonę? Właśnie powstrzymując się od jej ukazania twórca demonstruje swoją klasę, natomiast ukazując ją niemal zawsze się poślizgnie, wpadając w szambo pornografii, tak jak to się szereg razy przydarzyło Małgośce w jej „arcydziele”. Intymność jest niezwykle doniosłą potrzebą każdego człowieka, jako istoty duchowej. Człowiek zredukowany do zwierzęcia nie odczuwa takiej potrzeby, podobnie jak inne zwierzęta. W Nowym Wspaniałym Świecie, którego nadejście wieszczą nam heroldowie „rewolucji seksualnej”, pojęcie intymności w ogóle nie będzie miało racji bytu - tam wszyscy będą robili to publicznie. Uważam, że prawdziwą sztukę poznać można po tym, że nie ma w niej pornografii, natomiast jeśli chodzi o antysztukę, to rzeczywiście obecność pornografii jest tam niezbędna, ale bynajmniej nie w celu ukazania piękna, jakie łączy się z seksem, lecz wprost przeciwnie – w celu wyeksponowania ludzkiej szpetoty, prymitywizmu okrucieństwa, cynizmu i zbydlęcenia.

Piszesz, że nie widzisz w tym filmie żadnego peanu na cześć prostytucji i że według Ciebie” jest to dobre kino nie mające na celu niczego promować, a tym bardziej nie prostytucji i zdrad. Nie mogę zrozumieć skąd u Ciebie bierze się taka niechęć do zauważenia tego, co widoczne jest już na pierwszy rzut oka. Z uporem przytaczasz ten tytuł, pod którym film ten był wyświetlany we Francji – „Elles”. Nie wiem jak Ty, ale ja oglądałem go w Polsce, gdzie jego tytuł brzmiał: „Sponsoring – czego pragną kobiety, o czym marzą mężczyźni, tylko wstydzą się powiedzieć.” Zarówno użycie na określenie prostytucji słowa „sponsoring”, jak i twierdzenie, że ma ona rzekomo być utajonym obiektem ludzkich pragnień i marzeń, według mnie świadczyć może tylko o tym, że autorka w filmie tym dokonuje próby przewartościowania tego zjawiska. Treść filmu w pełni potwierdza takie domniemanie. Mamy tu ukazane postaci dwóch dzielnych dziewcząt, które śmiało kroczą przez życie doskonale dając sobie w nim radę jako prostytutki. Niestety nie ma tu mowy o cenie, jaka przyjdzie im za to zapłacić – o całej traumie jaka łączy się z uprawianym przez nie procederem, o duchowym samookaleczeniu, które w przyszłości uniemożliwi im nawiązanie normalnej, czyli opartej na miłości relacji z mężczyzną, a tym samym spełnienie się w roli żon i matek. Oprócz nich, dla kontrastu pokazana jest postać życiowo niespełnionej dziennikarki, której małżeństwo znajduje się na granicy rozpadu, a dzieci wyrastają na debili. W dodatku dziennikarka ta ulega wyraźnej fascynacji postaciami młodocianych prostytutek najwyraźniej zazdroszcząc im ich losu i żałując tego, że sama obrała niegdyś inną drogę. Jeśli to nie jest promocja prostytucji, to co według Ciebie nią jest? Co znaczy słowo promocja? Otóż jest to według mnie wyeksponowanie jakiegoś zjawiska w jego pozytywnym aspekcie, a mianowicie tak, aby przekonać ludzi do tego, że jego wybór jest dobrą, rozsądną opcją. Na przykład promocja rodziny polegałaby na ukazaniu tego, że ludzie żyjąc w rodzinach mimo wielu trudności i wyrzeczeń są jednak szczęśliwi i że dzięki ich wysiłkowi powstaje i wzrasta to, co jest po Bogu wartością najwyższą – człowiek, dzięki czemu ich życie zostaje wyposażone w sens, a oni sami zyskują poczucie spełnienia. Powiedz mi, czy widziałeś kiedyś taki film? Jeśli o mnie chodzi, to może widziałem kilka, ale chyba żaden z nich nie został wyprodukowany w Hollywood, ani też w ogóle na Zachodzie. A przecież większość ludzi tak właśnie żyje! Wynika z tego, że to podstawowe, fundamentalne doświadczenie, które jest udziałem większości ludzi, nie znajduje wcale odzwierciedlenia w twórczości filmowej naszego kręgu kulturowego, a przynajmniej w tej, która określana jako „główny nurt”. Zamiast tego mamy do czynienia z zalewem filmów, które jeśli w ogóle ukazują rodzinę, to tylko poprzez pryzmat jej patologii, natomiast wyraźnie promują styl życia będący jaskrawym zaprzeczeniem wartości rodzinnych, czego najlepszym przykładem jest właśnie omawiany tutaj film autorstwa M.S.

mnabu

Zgadzam się z Tobą odnośnie pornografii, jej śmiałej ekspansji i wyprowadzania ze swojego dotychczasowego miejsca. Zgadzam się w temacie pogłębiającej się rozwiązłości seksualnej i upadku obyczajów - widać gołym okiem stały "postęp". Wkurza mnie to tak, jak Ciebie.
Ale są produkowane filmy zawierające treści z pornografią, czasem określanem mianem miękkiej, choć z przekroczeniem pewnych barier. Udało mi się to udowodnić i zmienić ich klasyfikację na kilku portalach, w tym na Filmweb.
Definicja "z podnieceniem" jest bardzo nietrafna. Każdego podnieca co innego i tak jak piszesz - to nasza prywatna sprawa. Dlatego też identyfikuję obraz porno za pośrednictwem dosłowności obrazu (np. ukazanie genitaliów, w tym zbliżeń) oraz poprzez niesymulowany seks przed kamerą. To drugie jest właśnie bardzo przykre - aktorzy spoza branży XXX, czyli nie dotknięci "zepsuciem", zaczynają "grać seks" przed kamerami. Moim zdaniem seksu nie da się grać i to dopiero jest rozwalanie intymności.
A nagość, nasza cielesność jest piękna. Miłość i sam seks też. Sceny seksu w filmie Szumowskiej ukazują nam nagość i fikcyjne, symulowane i starannie wyreżyserowane obrazy przeróżnych aktów seksualnych, a nie rzeczywistość. Nie czuję tutaj obdzierania kogokolwiek z intymności - jest to tylko gra. Dlatego uważam, że film Szumowskiej nie zawiera pornografii, tylko śmiałą erotykę. Rozumiem też, że nie każdy chce na to patrzeć. To bardzo osobista sprawa, ale to nie znaczy że od razu Szumowska zrobiła porno.

Może różnica w odbiorze "Sponsoringu" polega na tym, że ja oceniam go jako neutralny obraz - bez osądów ani prostytutek, ani rodziny. Ukazuje nam rzeczywistość, otwiera nam oczy i zmusza do zastanowienia się. Dlatego możemy teraz porozmawiać nie tylko o filmie, ale i o aspektach społecznych związanych z rozwiązłością seksualną.

Piszesz, że prostytucja ukrywana jest pod zupełnie innym słowem. A ja właśnie traktuję sponsoring jako pewien odłam prostytucji. Reguły są po prostu nieco inne, a chodzi przecież o to samo. Jedno i drugie to sprzedaż ciała za pieniądze. I było to też pokazane. Tobie, jako widzowi, pozostaje wyrobić sobie zdanie na ten temat. A to, że sprawia to dziewczynom przyjemność? Taka prawda, więc po co ją ukrywać. Klientom też sprawiało to przyjemność mimo tego, iż mieli kochające żony i dzieci. W filmie widać, że ci faceci warci są takich kobiet, a także kto cierpi (nie faceci i nie kobiety).

A tytuł filmu wydaje mi się nietrafiony, choć może jest nieco prowokacyjny, nawet ironiczny (przecież właśnie o to chodzi, że nie każdy mężczyzna o tym marzy).

itifonhoum12

Jaka to różnica, czy widać narządy, czy też nie, albo czy robią to naprawdę, czy tylko udają ? Zresztą jak to odróżnić? Istota zjawiska jest identyczna, a mianowicie ukazane jest tam uprawianie seksu. Powstaje pytanie: czy sztuka powinna ukazywać seks? Zwolennicy „rewolucji seksualnej” twierdzą, że tak, a nawet, jeśli przyjrzeć się produkowanym przez nich „dziełom”, to można by dojść do wniosku, że ich zdaniem powinna się na tym wręcz koncentrować. Ty jesteś skłonny przyznać im rację, choć nie bez pewnych zastrzeżeń, a mianowicie pod tym warunkiem, aby aktorzy robili to na niby i aby nie pokazywali swych genitaliów. Jeśli tylko dopełnią oni tych warunków, to wtedy mamy do czynienia już nie z pornografią, lecz jedynie z erotyką. To rozróżnienie na pornografię i erotykę jest czysto umowne. W jednym i drugim przypadku demonstrowane jest uprawianie seksu, co oznacza, że mamy tu do czynienia z wkroczeniem w sferę ludzkiej intymności. Czy sztuka rzeczywiście powinna w nią wkraczać? Osobiście uważam, że nie. Moim zdaniem artysta powinien w zatrzymać się na progu sypialni i nie podglądać swego bohatera przez dziurkę od klucza, ani też rejestrować jego seksualnych zachowań swą ukrytą kamerą. To co on tam robi ze swoją żoną, czy też kochanką, powinno być jego prywatną, głęboko osobistą sprawą. Odarcie człowieka z intymności, to jest odebranie mu niezwykle istotnego zakresu jego wolności. Każdy człowiek ma niezbywalne prawo do tego, by znaleźć się w odosobnieniu, gdzie przez nikogo nie jest podglądany, ani też podsłuchiwany. Skłonność do nierespektowania tego prawa jest przejawem brutalności, chamstwa, gruboskórności i prymitywizmu. Człowiek o jakiej takiej wrażliwości i kulturze, gdy przez przypadek zdarzy mu się naruszyć cudzą intymność wycofuje się natychmiast i nie tylko udaje, że nic nie widział, ale też rzeczywiście stara się wyprzeć to ze swojej świadomości. Uważam, że prawdziwy artysta, godny tego miana w odpowiednim momencie winien jest spuścić zasłonę i powstrzymać się od epatowania swoich widzów golizną oraz seksem. Jeszcze nie tak dawno takie zachowanie było normą, a i dziś jeszcze zdarzają się tacy artyści, którzy w swej twórczości doskonale potrafią się bez tego obyć. To właśnie owo pranie mózgów, jakiemu poddawani jesteśmy od półwiecza wielu z nas wbiło do głowy, że sztuka winna polegać na wywracaniu do góry nogami wszystkich tych norm, na których zbudowana została nasza cywilizacja. Problem w tym, że nie jest to prawdziwa sztuka, lecz antysztuka. W ostatniej „Gazecie Polskiej” ukazał się artykuł Roberta Tekieli, którego fragment pozwolę sobie przytoczyć:

„Byłem właśnie w Krakowie. Spotkałem się ze studentami Ignatianum. (…) Ponieważ byłem całkowicie nieprzygotowany do wystąpienia, z uwagą słuchałem. Ciekawe było rozróżnienie na kulturę katharsis i kulturę przekroczenia, antykulturę. Sztuka, z którą warto obcować, to sztuka podnosząca duszę. To sztuka, która sprawia, że po przeżyciu kontaktu z nią jesteśmy lepsi. Takim właśnie genialnym odkryciem był grecki dramat. Jego struktura, w której konflikt prowadził do katastrofy, ale na niej się nie zatrzymywał. Widz przeżywał bowiem w finale swoiste odrodzenie się, oczyszczenie. Potwierdzenie, iż wartości, które właśnie uległy konfrontacji, są realne. To oczyszczenie nie występuje zaś w dziełach nowożytnej sztuki, które zatrzymują się na etapie przekroczenia, zakwestionowania wartości. Tabu zostaje rozbite i pozostaje pustka. Dzieło kultury przekroczenia zostawia człowieka smutniejszym. Jest jak onanizm. Nie ma najmniejszego powodu, by taką antysztukę przeżywać. Ktoś, kto zobaczył na scenie atak na małżeństwo, płciowość, rodzinę, obyczaj, nie musi oglądać kolejnych ataków na małżeństwo, płciowość, rodzinę, obyczaj, bo niczego nowego nie wnoszą. Droga dla współczesnych artystów jest zatem jedna. Przedstawiać trzeba coraz większe zboczenia. Ale to natrafia na jakąś barierę w człowieku. Spustoszenia, które czyni antysztuka przekroczeń, są widoczne gdym okiem. Gdyby kiedyś „artystka" nie zanurzyła krzyża w moczu, na Krakowskim Przedmieściu nie sikano by do zniczy i nie robiono krzyży z puszek po piwie. Tak, proszę pani”.( „ Katharsis i antykultura przekroczenia” Robert Tekieli „Gazeta Polska” 30 maja 2012)


Tak więc mamy tu rozróżnienie na kulturę katharsis i kulturę przekroczenia, czyli antykulturę. Tę ostatnią najlepiej jest skreślić i odciąć się od niej. Ona nie ma nam nic do zaproponowania, gdyż jest po prostu wyrazem czystego nihilizmu. Jeżeli otworzymy się na nią, to w efekcie zostaniemy przez nią zbrukani, splugawieni, odarci z naszego człowieczeństwa i zbydlęceni. Tfu! – rcy tej antykultury niech najlepiej sami oglądają swoje „arcydzieła” i się nimi nawzajem podniecają. Oni nie proponują nam w miejsce tej kultury, którą pragną zniszczyć jakiejś innej, ale po prostu brak wszelkiej kultury, czyli barbarzyństwo.

mnabu

"Czy sztuka powinna ukazywać seks?"

Tak, bo seksualność jest istotną częścią człowieka. Tak samo jak upośledzenia, zaburzenia psychiczne, ale i miłość, kreatywność, talent, wiedza, itd. Jesteśmy cholernie skomplikowani.

"Jaka to różnica [...] czy robią to naprawdę, czy tylko udają?"

W filmie? Taka sama, jak sfilmowany mord w rzeczywistości, a pozorowana śmierć z dodatkiem ketchupu.
Mydliny udające spermę, a rzeczywisty wytrysk. Rzeczywisty mocz, a ciecz koloryzowana.
Gra aktorska a rejestracja rzeczywistości.

"Czy sztuka rzeczywiście powinna w nią [intymność] wkraczać?"

Niekoniecznie powinna, co po prostu może. Dopóki nie narusza obyczajów, dobrego smaku, moralności.
Z resztą to też jest umowne tak samo, jak definicja pornografii.

Dla mnie o wiele bardziej destrukcyjne jest stanowisko męża aktorki, która "zagrała" fellatio w "Intymnośći", bo wychodzi poza film, poza obraz, dzieło. Usprawiedliwianie "wyzwaniami aktorskimi", przekraczaniem barier.
Albo brak wstydu a nawet duma i zadowolenie aktorki z "9 songs", przy jednoczesnym narzekaniu na samotność i brak odnalezienia się w świecie. Nie mówi się o konsekwencjach "grania" scen rzeczywistego seksu, o śladzie jaki zostaje w psychice (ich i odbiorców).

To oddziałowuje na naszą rzeczywistość, na nas i nasze dzieci. Przedstawia wynaturzone podejście do miłości i seksu. Z drugiej jednak strony nasza seksualność nie jest trywialna. Od tysięcy lat ludzie pieprzą się z kim popadnie, prostytuują, zdradzają. A niech sobie to robią, dopóki nie krzywdzą drugiego człowieka. Ale niech mi tego nie narzucają za pośrednictwem filmów zawierających zarejestrowany niesymulowany seks.

A jeśli miałbym wyjść poza film, to gorsze postawy promuje lubiana przez większość "głupotochłonów" MTV.


"To co on tam robi ze swoją żoną, czy też kochanką, powinno być jego prywatną, głęboko osobistą sprawą"

Dopóki jest to gra, udawanie, czyli pokazanie pewnego problemu, a nie bycie jego częścią - pokazujmy.
Co innego mówić o śmierci, a co innego ją zadawać. Co innego rozmawiać i obrazować seks, a co innego go uprawiać.

"Człowiek o jakiej takiej wrażliwości i kulturze, gdy przez przypadek zdarzy mu się naruszyć cudzą intymność wycofuje się natychmiast i nie tylko udaje, że nic nie widział, ale też rzeczywiście stara się wyprzeć to ze swojej świadomości"

W rzeczywistości takie sytuacje nie odnoszą się tylko do seksu czy nagości.
Mam jednak wrażenie, że przeszkadza Tobie ogólnie nagość w sztuce. Ale nasze ciało jest piękne i są tacy, którzy je pokazują, inni filmują, malują czy fotografują i są też tacy, którzy je podziwiają.
Ale mówimy tu o nagości, o wysublimowanym obrazie bez podszycia seksualnego.

"To właśnie owo pranie mózgów, jakiemu poddawani jesteśmy od półwiecza wielu z nas wbiło do głowy, że sztuka winna polegać na wywracaniu do góry nogami wszystkich tych norm, na których zbudowana została nasza cywilizacja. "

Pozostaje mi się z Tobą zgodzić. Wszystko jest negowane - począwszy od wiary, przez tradycję, aż po rozszarpywanie naszej intymności.
Ale nie widzę nic złego w łamaniu tabu (nie tylko w kontekście seksualnym). Szumowska łamie tabu, a nie naszą moralność.

"Tfu! – rcy tej antykultury niech najlepiej sami oglądają swoje „arcydzieła” i się nimi nawzajem podniecają"

Kojarzysz słowa "Żaden film, który nie szokuje, nie jest warty obejrzenia"? Człowiek ten padł ofiarą samego siebie zapętlając się we własnym szambie. Ale to kino nadal jest wystawiane na "festiwalach" mianujących się "niezależnymi" (obraza dla godnego uwagi kina niezależnego).

W odpowiedzi na artykuł - artykuł o "Sponsoringu"
http://filmy.newsweek.pl/-sponsoring----lustro--w-ktorym-kazdy-powinien-sie-prze jrzec,89972,1,1.html

Istotny fragment "Jakie jest moje zdanie na temat dzieła Szumowskiej? Wbrew temu, co twierdzi większość, ten film wcale nie jest o seksie, perwersji, braku zahamowań, obecnej wokół nas patologii czy nawet rewolucji światopoglądowej. [...] Tyle, że to jest obraz o życiu. I znów, wcale nie życiu Charlotte (Anaïs Demoustier) czy Alicji (Joanna Kulig) - dwóch studentek zarabiających na życie płatnym seksem. Francuska nazwa filmu, a więc „Elles” (po polsku „One”), sugeruje, że dotyczy on kogoś jeszcze - dziennikarki Anne (Juliette Binoche). Czy jednak tylko jej? A może wszystkich kobiet, lub jeszcze szerzej - osób, do niej podobnych?"

Tę recenzję czytałem po seansie i chyba najtrafniej wyczerpuje temat.

itifonhoum12

Twierdzisz, że sztuka powinna pokazywać seks, bo „seksualność jest istotną częścią człowieka. Tak samo jak upośledzenia, zaburzenia psychiczne, ale i miłość, kreatywność, talent, wiedza, itd. Jesteśmy cholernie skomplikowani.” Owszem, zgadzam się z tym, ale wydaje mi się, że mimo to seks nie powinien być eksponowany jako pewne widowisko, a przynajmniej nie w sztuce. Uważam, że artyści powinni pozostawić demonstrowanie seksu ludziom zajmującym się pornografią. Pornografia , czyli pisanie o nierządnicach, istniała zawsze, podobnie jak nierząd, i zapewne nie prędko zaniknie, gdyż jej istnienie uwarunkowane jest bardzo istotną ludzką potrzebą (sam o tym pisałeś: „popyt kreuje podaż”). Z tego jednak nie wynika, że płatny seks jest czymś równorzędnym wobec seksu związanego z miłością. Wprost przeciwnie: między tymi zjawiskami istnieje aksjologiczna przepaść. Wybór seksu płatnego, jako sposobu realizacji swej seksualności, zawsze wiąże się z fiaskiem poniesionym w próbach zbudowania związku opartego na miłości, bądź też ze świadomym jej zanegowaniem, wynikającym z odmowy dorośnięcia do wymogów jakie ona stawia (zanegowanie i przekreślenie własnego egocentryzmu). Zarówno w jednym, jak i w drugim wypadku jest on więc przejawem tragedii ludzkiego niespełnienia się. Prawda o seksie płatnym jest taka, że odziera on człowieka z jego wymiaru duchowego, a więc degraduje go. Film M.S., o którym rozmawiamy, stara się zatrzeć tę prawdę i dowartościować prostytucję, toteż uważam go za antywychowawczy i szkodliwy. Według mnie film ten należy zaklasyfikować jako przejaw nihilistycznej „antykultury przekroczenia”, o której pisze Robert Tekieli w cytowanym przeze mnie artykule.
W poprzednich wpisach włożyłeś sporo wysiłku w to, by przekonać mnie o różnych walorach tego filmu. Nie przeczę, że filmowi temu trudno odmówić sprawności realizacyjnej i rozmaitych walorów warsztatowych. Z pewnością M.S. potrafi robić filmy, a zaangażowani przez nią aktorzy też znają swój fach. Z tego jednak nie wynika, że film ten jest czymś pozytywnym. Wręcz przeciwnie – tym większy jest jego potencjał destrukcji. Jego autorka bierze na swoje sumienie odpowiedzialność za los tych wszystkich dziewcząt, które uwiedzione stworzonym przez nią mirażem wybiorą prostytucję, jako swój „sposób na życie”. Ich osobiste tragedie będą ją oskarżać, podobnie jak innych deprawatorów, czy też – jeśli kto woli – specjalistów od „transgresji”.
Wszelkie orzekanie o tym co sztuka powinna, a czego nie powinna robić, mogą mieć sens jedynie w odniesieniu do przyjętej przez nas hierarchii wartości. Ja mówiąc o tym, że sztuka nie powinna pokazywać seksu miałem oczywiście na myśli wartości chrześcijańskie. Dla chrześcijanina najwyższą wartością jest Bóg, a po Nim człowiek. Z tego punktu widzenia nie trudno jest określić odróżnić dobro od zła. Wszystko to, co zbliża człowieka do Boga jest dobre, a to co go od Niego oddala jest złe. Z pewnością warunkiem zbliżenia się przez człowieka do Boga jest upodobnienie się do Niego, a to jest możliwe tylko wtedy, gdy człowiek rozwija w sobie swój potencjał życia duchowego. To jednak wymaga zapanowania nad tym zwierzęciem, którym jesteśmy i podporządkowania go tej istocie duchowej, którą pragniemy się stać. Szczególnie dotyczy to naszej seksualności, którą często bardzo trudno jest okiełznać. Czy pornografia sprzyja temu? Zgodzisz się chyba ze mną, że nie. A w takim razie, pozwolę sobie zapytać, czy sprzyja temu sztuka posługująca się pornografią, a często wręcz zacierająca granicę między sobą a nią?
Wybacz, ale ja jednak nadal nie czuję się przekonany Twymi argumentami o tym, że rejestracja seksu uprawianego przez aktorów na planie filmowym, to nie to samo co jego symulowanie przez nich tamże. To pierwsze skłonny jesteś zaklasyfikować jako pornografię, to drugie zaś jedynie jako erotykę. Ja w dalszym ciągu nie mogę zrozumieć jaka to różnica i jak Ty odróżniasz jedno od drugiego. Bo ja na przykład kiedy, kiedy widzę na ekranie taką scenę, to doprawdy nie wiem, czy oni to robią naprawdę, czy tylko udają. Kino jest sztuką iluzji (kiedyś nawet nazywano je „Iluzjonem”), a ją osiąga się przy pomocy różnych środków – czasami aktorzy rzeczywiście coś robią przed kamerą, a czasami tylko pozorują, liczy się ostateczny efekt, czyli to co widać na ekranie, a środki przy pomocy których ten efekt osiągnięto są tajemnicą zawodową realizatorów filmu. Tak więc, według mnie, zarówno pornografia, jak i samodegradująca się do jej poziomu sztuka, czy też wręcz antysztuka, to zjawiska szkodliwe, gdyż antycywilizacyjne, antyspołeczne i antyludzkie. O tym jakie czynią one spustoszenia można się przekonać czytając wywiad z dr. Bogdanem Stelmachem seksuologiem i terapeutą uzależnienia od seksu, jaki przeprowadziła Maja Narbutt. Jego tytuł, brzmi: „Nie odrywajmy seksu od miłości” („Uważam Rze” 21 – 27 Maja 2012 str. 40). Rezygnując z zapanowania nad naszą seksualnością i podporządkowania jej sferze duchowej wchodzimy na równię pochyłą, której pierwszym etapem jest hedonistyczne zaliczanie kolejnych partnerek, czy też może raczej należałby powiedzieć: obiektów seksualnych. „Nadchodzi moment – mówi dr. Stelmach. – w którym traci się kontrolę nad aktywnością seksualną. Seks zaczyna rządzić człowiekiem, a nie człowiek seksem”. W pewnym momencie zwyczajny seks przestaje już wystarczać i człowiek uzależniony zaczyna robić eksperymenty z różnymi dziwnymi sposobami realizacji swojego popędu seksualnego. „Jeśli punktem wyjścia jest sadomasochistyczny brutalny seks – twierdzi doktor Stelmach. - to prowadzi on do sadystycznego gwałtu. Jeśli ktoś nie zatrzyma się sam lub nie zostanie powstrzymany na tym etapie, to dalszym przejawem dominacji jest sadystyczne zabójstwo, a wreszcie kanibalizm, który pozwala całkowicie zawładnąć drugim człowiekiem.” Może nie zawsze skutki uzależnienia od seksu są aż tak przerażające, ale w każdym razie nie ulega wątpliwości, że czyni ono przeraźliwe spustoszenia niszcząc więzi społeczne i uniemożliwiając normalne życie rodzinne. Maniak seksualny w swej nieustannej pogoni za orgazmem nie ma już czasu na nawiązanie jakiejkolwiek więzi z drugim człowiekiem, czy też z ludzką zbiorowością. Nie ma on również czasu, ani też energii psychicznej na twórczość artystyczną, chyba że taką spod znaku „transgresji”. Defekacja, albo oddanie moczu ( najlepiej na jakiś symbol religii chrześcijańskiej) – oto wszystko na co go jeszcze stać.
Nawet Freud, z którego dorobku tak obficie czerpią propagatorzy „rewolucji seksualnej”, twierdził, i słusznie, że powstrzymanie się od realizacji popędu seksualnego powoduje jego sublimację, a ta z kolei owocuje aktywnością kulturotwórczą i w efekcie cywilizacyjnym rozwojem. Czy to, że starożytny, republikański jeszcze Rzym osiągnął taką ekspansję nie było konsekwencją surowej etyki seksualnej jego obywateli i czy jego późniejszy upadek nie był skutkiem moralnego rozprzężenia? A czy tego, że plemiona germańskie zdołały podbić Rzym i na jego gruzach stworzyć podwaliny nowej cywilizacji, która przetrwała aż do naszych czasów, nie należy zawdzięczać, w jakiejś mierze przynajmniej, ich surowym obyczajom, które tak podziwiał Tacyt? Albo też czy to, że cywilizacja ta dogoniła, a następnie wyprzedziła inne cywilizacje nie wynikło przypadkiem stąd, że na jej terenie obowiązywała zakazująca rozwiązłości seksualnej etyka chrześcijańska. Chiny, które po zrzuceniu jarzma mongolskiego w XV wieku osiągnęły szczyt swego rozwoju daleko wyprzedzając Zachód, nagle utknęły w martwym punkcie i w ciągu kilku następnych stuleci pozwoliły mu się wyprzedzić. Czy nie zastanowiło Cię nigdy, że tak jakoś dziwnie zbiegło się to w czasie ze zbudowaniem Zakazanego Miasta. Pomyśl, czy gdybyś był jedynym i wyłącznym właścicielem haremu liczącego sobie kilkaset laureatek konkursów piękności organizowanych na terenie tego ogromnego i jakże ludnego kraju, to miałbyś jeszcze głowę do zajmowania się czymś takim jak polityka, gospodarka, czy zagraniczna ekspansja? Cesarza oczywiście naśladowali wszyscy więksi i mniejsi magnaci tworząc takie Zakazane Miasta w miniaturze, co pokazane zostało w znakomitym filmie – „Zapalcie czerwone latarnie”. W rezultacie ten ogromny kraj znajdujący się u progu wielkiej ekspansji, która mogła rozszerzyć jego cywilizację na cały świat, odwrócił się do tegoż świata plecami i pogrążył w zastoju, wskutek czego omal nie został podbity i skolonizowany przez państwa Zachodu. Czy podobne przyczyny nie spowodowały również zatrzymania się w rozwoju cywilizacji muzułmańskiej i hinduskiej?
Czy ta rozwiązłość, którą odgórnie narzucają nam rządzący nami przedstawiciele pokolenia 68, nie spowodowała załamania się naszej – zachodniej cywilizacji? Gospodarka przeżywa już nie zastój, ale wręcz regres, a jeśli chodzi o kulturę i sztukę, to to co się obecnie w tej dziedzinie wyprawia po hasłem „transgresji” nie zasługując w ogóle na to miano, wobec czego pozostaje nam jedynie przeżuwanie dorobku minionych epok, dopóty przynajmniej, dopóki jeszcze jest on dostępny.
Dostrzegam u Ciebie pewną niekonsekwencję, bo z jednej strony zgadzasz się ze mną, że „Wszystko jest negowane - począwszy od wiary, przez tradycję, aż po rozszarpywanie naszej intymności.” , a z drugiej strony, z uporem godnym lepszej sprawy, odmawiasz dostrzeżenia przejawów tego, o czym mówisz, w filmie Szumowskiej. Przecież niezależnie od takich, czy innych swoich walorów, film ten deprecjonuje miłość i rodzinę, a za to dowartościowuje i promuje to co stanowi jej zaprzeczenie, czyli prostytucję. Gdyby ktoś nie do końca uwierzył w to, co zobaczył na ekranie, to Szumowska rozwiewa jego wątpliwości zapewniając wszem i wobec, że dziewczyny są w pełni zadowolone z losu, który sobie obrały, a ona przecież, jako autorka filmu wie o tym najlepiej.
"Żaden film, który nie szokuje, nie jest warty obejrzenia"? Osobiście mogę powiedzieć, że widziałem sporo filmów, które mnie nie zaszokowały, a które mimo to uważam za warte obejrzenia, a zarazem mogę wymienić kilka takich, które być może by mnie zaszokowały, gdybym je obejrzał, ale ja ich nie obejrzałem, gdyż z góry uznałem je za niewarte oglądania. O autorze tych słów nic nie wiem, ale przypuszczam, że to nie jest zbyt rozsądny człowiek. Skąd u niego taka skłonność do szokowania? Szoku doznajemy na ogół w kontakcie z jakąś potwornością. Jedyne potworności, jakie skłonny jestem oglądać, to te które ukazane są w filmach o wojnie, gdyż one wydarzyły się naprawdę i są niestety elementem jeśli nie naszej rzeczywistości, to tej którą przeżywali ludzie w innych epokach. Natomiast wszelkie potworności wymyślone w celu szokowania, lub jak się niegdyś mawiało: „pour epater le bourgeois”, odpuszczam sobie, a kina w których je wyświetlają omijam szerokim łukiem.

To by może było tyle na dzisiaj. Jeśli chodzi o film „Seven songs”, to nic nie mogę na jego temat powiedzieć, bo go nie oglądałem. Film „Intymność” oglądałem, ale ładnych parę lat temu i już nie pamiętam dokładnie o co tam chodziło z tym mężem. Pamiętam tylko, że jakieś 60, czy 70 procent akcji to był seks, ale nie wiem jak Ty byś go zakwalifikował - jako erotykę, czy pornografię. Jeśli chodzi o MTV, to nic mi to nie mówi, bo ja oglądam tylko Telewizję Trwam. Do recenzji, której link mi podałeś zajrzę może kiedy indziej, bo dziś już wyczerpałem mój limit wolnego czasu. Pozdrawiam. Mnabu.

mnabu

Mieszamy obraz M.S. z historią, religią, moralnością i sztuką.

O filmie powiem tak. Pokazuje tylko fragment rzeczywistości, styczność dwóch światów - szczęśliwego na pozór małżeństwa i dziewczyn o upadłej moralności. Szumowska zwraca uwagę na rolę seksu w małżeństwie, a raczej na niedomówienia (wszak często nie potrafimy rozmawiać o seksie), a także na upadek i dziewczyn, i tych mężów zarazem (a w efekcie rodzin).
Dlaczego piszę o "pozornie szczęśliwych małżeństwach"? Bo taka postawa niszczy właśnie ich własne rodziny. Zdrada, kłamstwo, cudzołóstwo. Ale czy to wina tylko prostytutek? Piszesz o opanowaniu seksu, a tu masz przykład jak oni tego właśnie nie zdołali zrobić.

To, że Szumowska nie wskazuje palcem kto jest jednoznacznie winny, uważam za plus. Łatwo nam jest sądzić i piętnować. One nie musiały wybrać tej drogi, a oni nie musieli za nimi dzwonić. Z jakichś powodów to jednak uczynili.


Film opowiada pewną historię opartą na rzeczywistości, pokazuje nam kondycję pewnej części współczesnego społeczeństwa. To film jest zły czy może my, wyzwoleni obywatele XXI wieku?
Przynajmniej doceniamy znaczenie tradycji, religii, wychowania i to niezależnie czy wierzymy w Boga, czy nie.

Odnośnie formy - w moim odbiorze sceny erotyczne były ciężkie, smutne, właśnie oderwane od miłości, przedstawiające brutalne uprzedmiotowienie kobiet, handel ciałami prawie że bez granic, oraz bestialskość mężczyzn. Film wstrząsa na wielu płaszczyznach i to doceniam. Szumowska nie uciekła się do pornografii, ale mocno i bez owijania w bawełnę pokazała to, co zachodzi między ludźmi. Ale rzeczywiście momentami dosadnie.

O pornografii. Łatwiej zdefiniować erotykę, która wg ogólnoprzyjętych zasad nie dopuszcza obrazowania intymnych części ciała, a tym bardziej aktu seksualnego. Oczywiście obraz erotyczny może być obciętą wersją rejestracji rzeczywistego seksu, ale skoro mówimy o obrazie, to wpisze się on wówczas do erotyki. Jeśli natomiast obraz zawiera bez wątpienia dosłowne sceny rzeczywistego seksu, to klasyfikuję go bezpośrednio do pornografii (tu można rozróżniać miękką, twardą, ale to nie ma znaczenia).

Czy aktorzy symulują czy nie, wiemy tylko z tego, co nam o produkcji filmu powiedzą. Jest lista filmów w ten sposób wyprodukowanych. Czy jest pełna? Nie wiemy. Skupiając się na obrazie - łatwiej nam odebrać dzieło (tj. bez obrazy naszych uczuć i granicy smaku) wiedząc, że to właśnie iluzja. Zauważ ile ludzi ogląda rzeź na ekranie, na szczęście tylko iluzję. Ale są produkcje wykraczające również poza te granice (ja ich znać nie chcę).

Chyba M.S. obrywa rykoszetem za syf produkowany przez dewiantów.

itifonhoum12

Wspaniale napisane! Też tak to odebrałam! Nic dodać, nic ująć:) Miło, że jest ktoś, kto podobnie odczytał intencje reżyserki, bo wśród fali krytyki zaczęłam się zastanawiać, czy obejrzałam ten sam "nudny, wulgarny" film".

mnabu

Mnabu-Jeden z najmądrzejszych postów jakie czytałam na filmwebie
(chodzi mi o 1 post w tym temacie)

ocenił(a) film na 8
mnabu

Spędziłem trochę czasu czytając tą dyskusję nt. tego filmu. Chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że w zasadzie dotyczy ona (dyskusja) tylko i wyłącznie ukazania, a bardziej formy ukazania kwestii seksu w tym filmie. To, czy ktoś postrzega to jako pornografię czy erotykę czy może jeszcze coś innego, to zależy tylko i wyłącznie od indywidualnych poglądów czy zasad, które wyznaje. Dla Ciebie jest to obskurne i demoralizujące - szanuję Twój pogląd i rozumiem go. Ja osobiście w dużej mierze zgadzam się z Twoim "oponentem" (Itifonhoum12). Faktycznie, sceny są bardzo odważne, czasem wręcz szokujące. Jednak, sądzę, że ten film właśnie taki miał być - szokujący, dobitny, często wręcz obskurny. Ale w moim przekonaniu nie promuje on w najmniejszym nawet stopniu płatnego seksu. Wręcz przeciwnie - pokazuje problem i zwraca na niego uwagę. Przecież jest to zjawisko, które dzieje się naprawdę !! Nie w iluzorycznym świecie stworzonym w wyobraźni, tylko w naszym, realnym świecie. I to jest właśnie sedno tego filmu - w moim przekonaniu, oczywiście. Przecież jest to faktyczna część naszego życia i to jest nasz, ludzki problem. Jak inaczej ukazać go, jak nie w ten właśnie sposób - brutalnie, wulgarnie i bezpośrednio - to wszystko cechy tego zjawiska. Niestety, w dzisiejszym świecie nikt nie usłyszy cichego monologu - ludzie zareagują tylko na krzyk, a może nawet przeraźliwy wrzask. Często jest to jedyny sposób na dotarcie do odbiorców. Oczywiście, film jest specyficzny i pewnie nie dla wszystkich, często jest po prostu źle rozumiany. Z pewnością, znajdą się osoby (jak Ty), których ten film bulwersuje czy też godzi w ich system wartości - to nieuniknione w przypadku takiego tematu filmu. Ale niestety, żyjemy w takim a nie innym świecie i są to problemy, które istnieją naprawdę. I to często zupełnie obok nas.. I nie zmieni tego nie pokazywanie ich lub milczenie na ten temat.
Oprócz tego uważam, że film zrobiony jest świetnie pod wieloma względami. Binoche po raz kolejny powala na kolana, realizacja filmu również. To naprawdę świetne kino - odważne i jak na ironię, cholernie prawdziwe. Osobiście byłem zszokowany obrazem i zakończyło się to długą dyskusją z moją narzeczoną na jego temat i poważnymi rozmyślaniami. I chyba o to właśnie reżyserce chodziło.
Pozdrawiam serdecznie.

Ps. Jednak, na pierwszą randkę film raczej się nie nadaje...;)))

wojlukasik

Nie mogę zrozumieć dlaczego obaj uparliście się aby nie dostrzegać tego co w tym filmie wprost się narzuca. Piszesz: „ … w moim przekonaniu nie promuje on w najmniejszym nawet stopniu płatnego seksu. Wręcz przeciwnie - pokazuje problem i zwraca na niego uwagę”. Z tego „wręcz przeciwnie” wnioskuję, że według Ciebie on przestrzega młode kobiety przed uprawianiem płatnego seksu. Czy rzeczywiście? Czy ukazanie dwóch młodych prostytutek znakomicie dających sobie radę w życiu i w pełni zadowolonych ze swego losu w kontraście z nieszczęśliwą dziennikarką, która poniosła fiasko na drodze życia rodzinnego, nie zachęca do wyboru tej pierwszej drogi? Niestety nie jest prawdą, że film pokazuje problem, gdyż pokazuje jedynie jego część, co jest istotną cechą każdej reklamy. Weźmy sobie na przykład reklamy papierosów „Marlboro”. Któż z nas nie chciałby być takim wysokim przystojnym i twardym mężczyzną, jak występujący w nich cowboy? Problem w tym, że grający go aktor umarł na raka płuc. Gdyby filmiki informowały o tym, wtedy można by o nich powiedzieć, że niosą w sobie rzetelną informację zarówno o losie tego człowieka, jak i o problemie nikotynizmu, ale też wtedy nie byłyby reklamą, albowiem po ich obejrzeniu widzowie nie tylko nie kupowaliby papierosów „Marlboro”, ale wręcz czym prędzej rzucaliby palenie. Podobnie też film M.S. gdyby rzeczywiście był, jak to o nim twierdzisz, informacyjnie rzetelny, to pokazywałby drugą stronę medalu, czyli straszliwe spustoszenia duchowe będące skutkiem uprawiania tego procederu przez te dwie dziewczyny, a w rezultacie ich moralną degradację oraz dramat życiowego niespełnienia w roli żon i matek. Niestety w filmie tego zabrakło, a przecież można było to bardzo łatwo osiągnąć przenosząc akcję w kilka lat do przodu. Zdarzyło mi się przeczytać szereg wywiadów z prostytutkami, ale nie takim początkującymi jak te w filmie, i pamiętam, że były to osoby okaleczone i głęboko nieszczęśliwe, a w dodatku pałające straszliwą nienawiścią do mężczyzn. Tego właśnie zabrakło mi w tym filmie i dlatego skłonny jestem go uważać za nierzetelny, jednostronny i tendencyjny. Ukazuje on same początki zajmowania się prostytucją - wejście przez dwie dziewczyny na tę drogę, ale nie pokazuje nam dokąd ona je zaprowadzi. Tak jak reklama Marlboro nie ukazuje nam przedwczesnej śmierci człowieka, który na ekranie z taką lubością zaciąga się tymi papierosami, tak też film M.S. dyskretnie milczy na temat śmierci duchowej, która nieuchronnie czeka te dwie młode kobiety. Zamiast tego pokazuje nam ich zadowolenie z losu, który sobie wybrały. Już nazajutrz po koszmarnej przygodzie z sadystą młoda prostytutka ukazuje dziennikarce pełne pogody oblicze. Jak mogła w tak krótkim czasie otrząsnąć się z tej traumy? Według mnie jest to zupełnie niemożliwe, chyba że za cenę jakiejś kompletnej utraty wrażliwości, ale kiedyż by zdążyła aż do tego stopnia zgruboskórnieć, skoro jest w tym „zawodzie” nowicjuszką? Taką gruboskórność prostytutki osiągają dopiero po dłuższym czasie przebywania w tym bagnie. Wydaje mi się, że M.S. popada w zakłamanie gdy twierdzi, że jej bohaterki są zadowolone ze swego losu. To znaczy, w jej filmie – zapewne są, ale jest to pewna fikcja nijak się mająca do realnej rzeczywistości, w niej bowiem dziewczyny zajmujące się tym procederem są głęboko nieszczęśliwe. Wszystkie filmy propagandowe (weźmy sobie choćby socrealizm), czy też reklamowe mają to do siebie, że tworzą pewien jednostronny, wybiórczy, a tym samym całkowicie fikcyjny, czyli fałszywy obraz rzeczywistości.
Piszesz: „Ja osobiście w dużej mierze zgadzam się z Twoim "oponentem" (Itifonhoum12). Faktycznie, sceny są bardzo odważne, czasem wręcz szokujące. Jednak,
sądzę, że ten film właśnie taki miał być - szokujący, dobitny, często wręcz obskurny.” Chciałbym Cię w tym miejscu zapytać: co to znaczy, że „sceny są bardzo odważne”? Czyżbyś chciał przez to powiedzieć, że pokazywanie na ekranie seksu, brutalności i ohydy wymaga od reżysera jakiejś wielkiej odwagi? Osobiście jestem przekonany, że nie tylko jej nie wymaga, ale wręcz jest ono wyrazem konformizmu, a więc postawy wręcz diametralnie odmiennej, gdyż wynikającej z tchórzostwa. W dzisiejszych czasach odwagi wymaga obrona chrześcijańskich wartości oraz opartego na nich ładu moralnego. Gdyby M.S. zrobiła film promujący miłość i rodzinę, to rzeczywiście byłoby to świadectwem odwagi, natomiast robiąc film zachęcający do prostytucji, wykazała się tylko i wyłącznie konformizmem wobec aktualnie obowiązujących, odgórnie narzucanych standardów oraz dyrektyw, choć trzeba to przyznać, że zrobiła to z talentem. Pozostaje tylko żałować, ze został on poświęcony tak marnej sprawie.
Ja też uważam, że sztuka filmowa powinna brać na swój warsztat wszelkie zagadnienia naszego życia, a w tym również i takie, które dotyczą jego mrocznych i ponurych stron. Nie da się wówczas uniknąć ukazania obrazu moralnej degradacji oraz wynikającej z niej brutalności, czy też wręcz okrucieństwa. Czym innym jednak jest pokazywanie tych okropności niejako z obowiązku rzetelnego udokumentowania rzeczywistości w jakiej przyszło nam żyć, a czym innym zaś wymyślanie ich w celu zaszokowania odbiorcy i przełamania w nim barier moralnej dezaprobaty, wstydu, dobrego smaku, a także w celu wyzucia go z wrażliwości, co jest głównym celem antysztuki. W miarę obniżania się poziomu wrażliwości widz domaga się coraz ostrzejszych podniet, aż w końcu powstaje w nim zapotrzebowanie na nieustanny horror, kiedy zaś i on przestaje mu wystarczać w dziedzinie fikcji, wtedy zaczyna marzyć o jego przeniesieniu na teren rzeczywistości. Potem nie możemy zrozumieć skąd się biorą ci szaleńcy, którzy podkładają bomby, albo też przychodzą z karabinem do szkoły, aby wystrzelać pół swojej klasy. To właśnie antysztuka ich kształtuje. Czy M.S. przekracza tę granicę ( oczywiście nie aż w tym sensie iżby zachęcała do podkładania bomb), między sztuką, a antysztuką? Ty zapewne powiesz, że nie, a według mnie przekracza ją szereg razy i to nie w tej scenie z butelką, gdyż ona akurat ma swoje uzasadnienie. Weźmy sobie tę niemiłosiernie wydłużoną i zarazem obrzydliwą scenę z masturbacją, albo też tę, gdy ta blondynka w obecności tego arabskiego chłopca, który jej pomógł, wybucha potokiem tak potwornych bluzgów pod jego adresem, że słyszącemu to po prostu cierpnie skóra. Albo też sceny, które ty zapewne nazwiesz erotycznymi, a ja pornograficznymi. Czy tworząc film o prostytutkach trzeba je koniecznie pokazywać jak kopulują ze swoimi „sponsorami”? Czyż naprawdę ten film tak wiele by stracił, gdyby M.S. spuściła zasłonę i zostawiła naszej domyślności to, co tam się dzieje za zamkniętymi drzwiami. Czemu mają służyć te sceny? Według mnie temu właśnie by zaaplikować widzowi jak największą dawkę obrzydliwości dla niej samej tylko, po to wyłącznie by go skłonić do pawia, gdyż to jest istotnym celem antysztuki.
Piszesz w post scriptum: „Jednak, na pierwszą randkę film raczej się nie nadaje”. Moim zdaniem nie nadaje się także na drugą, na trzecią, ani też na czwartą. Jeśli mam być szczery, to na Twoim miejscu w ogóle nie zabierałbym dziewczyny na tego rodzaju filmy, zakładając oczywiście, że Ci na niej zależy.
Pozdrawiam Mnabu

mnabu

Zdziwisz się, ale jestem przeciwnikiem przeszczepiania pornografii do filmów spoza gatunku X. Są produkcje które sięgają do tej formy i na dodatek odnoszą sukces. Nie chcę być zmuszany do oglądania pornografii, ale też nie wstydzę się ludzkiej seksualności i nie wprowadza mnie w zakłopotanie oglądanie scen "rozbieranych".
Może rzeczywiście inaczej to postrzegamy i pewnie nie dogadamy się, wszak definicja jest nieprecyzyjna, płynna i zależna obyczajowo. Nie ma co się spierać. Choć zdarzył się taki, który to Igora Mitoraja pod sąd stawił za rzekome propagowanie pornografii, i to już jest przesadą.

Szumowska nie wielbi ani nie gani "sponsorówek". Po pierwsze nie jest to istotą tego filmu, a po drugie nie ma do tego prawa (o czym stara się przekonać odbiorców nie wprost). Dramatem jest życie w kłamstwie. Właściwie obrywają faceci, którzy stawiani są nieco na równi (co jest nadużyciem), ale mamy też dosadnie pokazany brak dialogu w małżeństwie.

Bulwersuje Cię scena masturbacji, a nie bulwersuje Cię, że mąż oglądał pornosy w ukryciu albo gdy odepchnął wymonie swoją żonę? Dlaczego nie bulwersuje odbiorców brutalność facetów? Większość domaga się linczu na tego typu dziewczynach i to jest smutne. A nie o tym opowiada MS.

Nie wiem kto chciał być "papierosowym macho". Nigdy mi to nie imponowało, a za innych wypowiadać się nie będę. Paliłem dla przyjemności, a nie palę z oszczędności. Jestem świadomy skutków, ale to moja sprawa.
Nie korzystam z usług prostytutek i ten film tego nie zmieni, tak samo jak nie zmienią tego kilometry produkowanej taśmy z pornosami, ani tłumy dam pracujących przy drodze. I to też moja sprawa.

Film MŚ uzmysławia, że o seksie i potrzebach partnerów należy rozmawiać, aby nie doszło do dramatu. Amen.

itifonhoum12

Cieszy mnie zarówno to, że nie korzystasz z usług prostytutek, jak i to, że nie palisz. Godną pochwały wydaje mi się również deklarowana przez Ciebie niezłomność, z jaką zamierzasz wytrwać w tym postanowieniu. Ta abstynencja nikotynowa wynika u Ciebie, jak piszesz, „z oszczędności”. Nie wyjaśniasz natomiast, z czego wynika Twoje powstrzymywanie się od korzystania z płatnego seksu. Czy również z tego samego powodu, czy też może z jakichś innych, wyższych pobudek. Bo gdyby tak miało być, to wtedy wyznać muszę, że Twoja postawa jest dla mnie nie do końca zrozumiała, no bo jeśli nie aprobujesz prostytucji z powodów natury moralnej, to w takim razie nie powinieneś również aprobować filmu, który dowartościowuje prostytucję i stara się nakłonić młode kobiety do oddawania się temu procederowi.
Piszesz: „Bulwersuje Cię scena masturbacji, a nie bulwersuje Cię, że mąż oglądał pornosy w ukryciu albo gdy odepchnął wymonie swoją żonę? Dlaczego nie bulwersuje odbiorców brutalność facetów? Większość domaga się linczu na tego typu dziewczynach i to jest smutne. A nie o tym opowiada MS.”
Po pierwsze: nie bulwersuje mnie scena masturbacji, tylko po prostu stwierdzam, że jest obrzydliwa i nie widzę dla niej żadnego uzasadnienia poza pragnieniem wywołania w odbiorcy odruchów wymiotnych, a to już jest cechą antysztuki.
Po drugie: chciałbym się Ciebie zapytać o to, skąd wiesz, że mąż dziennikarki oglądał pornosy? No bo jeśli o mnie chodzi, to mogę powiedzieć tylko tyle, że na podstawie tych refleksów świetlnych, jakie ukazała moim oczom M.S., domniemuję, iż tam, na ekranie tego laptopa, była prezentowana jakaś kobieca nagość, ale czy to była pornografia, tego nie mogę stwierdzić. Równie dobrze mógł to być w pełni artystyczny, kobiecy akt, albo erotyka. Skoro niejednokrotnie protestowałeś przeciwko automatycznemu sprowadzaniu wszelkiej golizny do wspólnego mianownika „pornografii”, proponując zamiast tego wprowadzenie pewnych rozróżnień i gradacji, to chyba sam powinieneś się do tego postulatu stosować. Notabene: jest czymś zastanawiającym, że M.S. w tej akurat scenie z laptopem potrafiła zachować dyskrecję i umiar, pokazując nam tylko tyle ile było niezbędne, abyśmy pojęli, o co chodzi, podczas gdy w tylu innych scenach nie była w stanie powstrzymać się od wulgarnej dosłowności degradującej jej dzieło, a przynajmniej pewne jego fragmenty, do poziomu zwyczajnej pornografii.
Po trzecie: chciałbym się Ciebie zapytać o to, na jakiej podstawie twierdzisz, że mąż dziennikarki odepchnął ją? Przecież odmowa skorzystania z jej oferty wcale nie musiała być równoznaczna z odepchnięciem, tak przynajmniej jak ja rozumiem to słowo, a więc z odmową pojednania i nawiązania znów normalnej, małżeńskiej relacji. Jego odmowa wcale mnie nie dziwi, bo na jego miejscu zachowałbym się podobnie. Przede wszystkim powiedziałbym jej: „najpierw oboje wytrzeźwiejmy, a następnie porozmawiajmy.” Od tego chyba należy rozpocząć pojednanie, a nie od jakichś aktów seksualnych, podejmowanych pod wpływem nagłego impulsu i w pijanym widzie. Takie impulsy są zmienne i przemijają bez śladu, albo, co gorsza, zostawiając po sobie niesmak, gdy tymczasem prawdziwe pojednanie wymaga trwałego fundamentu, którym może być tylko szczera rozmowa oraz osiągnięte w jej wyniku głębokie porozumienie.
W tym filmie kryzys małżeństwa dziennikarki stanowi jedynie tło mające służyć uwiarygodnieniu tezy, że „sponsoring” jest lepszą opcją niż założenie rodziny, dlatego też niewiele się dowiadujemy o nim samym (kryzysie), a zwłaszcza o jego genezie. Wiemy tylko, że dziennikarka i jej mąż, żyją pod wspólnym dachem, ale we wzajemnej separacji, natomiast na pytanie o to, jak do tego doszło oraz kto jest temu winny film nie udziela nam żadnej odpowiedzi. Ty w swoim ostatnim wpisie, jak i w szeregu poprzednich, sprawiasz takie wrażenie, jakbyś uważał, że winien jest mąż, bo ogląda pornosy. Tymczasem film, śmiem twierdzić, nie dostarcza ci do tego żadnych podstaw. Czy dziennikarka masturbuje się dlatego, że mąż nie chce z nią współżyć, bo woli goliznę na komputerowym ekranie, jak zdajesz się sugerować, czy też odwrotnie: mąż ulega pokusie wirtualnej golizny, gdyż nie jest w stanie wytrwać w celibacie narzuconym mu przez żonę, która woli się masturbować, niż z nim współżyć? Na to pytanie film M.S. nie udziela nam żadnej odpowiedzi.
Po piąte: chciałbym się Ciebie zapytać o to, gdzie widzisz tę większość, która domaga się linczu na tego typu dziewczynach? Czyżby u nas? Bo jeśli tak, to muszę Ci powiedzieć, że ja chyba muszę mieć na oczach jakieś bielmo, bo zupełnie jej nie widzę. Natomiast widzę ją bardzo wyraźnie w krajach muzułmańskich i doprawdy nie mogę pojąć, dlaczego goszyści, którzy tak zapamiętale walczą o równouprawnienie kobiet, nie urządzają protestów pod ambasadami tych krajów, gdzie dzisiaj – w pierwszej połowie XXI wieku – linczuje się kobiety, którym udowodniono seks pozamałżeński. Dlaczego oni widzą upośledzenie kobiety wyłącznie w chrześcijaństwie, a nawet należałoby zapytać, dlaczego w ogóle je w nim widzą? Przecież Założyciel tej religii odmówił swej aprobaty dla linczu kobiety, którą przyłapano na uprawianiu seksu. „Kto z was jest bez grzechu, ten niech pierwszy rzuci w nią kamień” – odpowiedział im, i nikt nie rzucił. Każdy z nich opuścił trzymany w ręku kamień i poszli jeden po drugim, jak niepyszni. A On powiedział jej: „ „Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?” A ona odrzekła: „Nikt, Panie!” Rzekł do niej Jezus: „I Ja ciebie nie potępiam. - Idź, a od tej chwili już nie grzesz!”.” (J 8,1-11).
Natomiast zgadzam się z Tobą, gdy piszesz, że „Dramatem jest życie w kłamstwie” i że aby do tego dramatu nie doszło ludzie powinni ze sobą rozmawiać.
Pozdrawiam Mnabu

mnabu

> "Czy dziennikarka masturbuje się dlatego, że mąż nie chce z nią współżyć, bo woli goliznę na komputerowym ekranie, jak zdajesz się sugerować, czy też odwrotnie: mąż ulega pokusie wirtualnej golizny, gdyż nie jest w stanie wytrwać w celibacie narzuconym mu przez żonę, która woli się masturbować, niż z nim współżyć? Na to pytanie film M.S. nie udziela nam żadnej odpowiedzi."

Mamy do czynienia z kryzysem obojga. Faktem jest, że facet zaspokaja się "wirtualnymi podnietami" w spokoju, w swoim łóżku (pierwsza scena), a kobieta na podłodze w łazience między praniem, gotowaniem, sprzątaniem, obsługą męża, dzieci. Ona zostaje sama ze swoją seksualnością, a on ucieka do "wirtualnych babek" (podobni jemu do mniej wirtualnych). Nie wiem jakich jeszcze wyjaśnień potrzebujesz. Widocznie trudno odczytać, że ona pragnie bliskości, że zostaje odtrącona a dramat przykrywany jest płaszczem fałszywej codzienności. Oceń sobie sam, kto jest bardziej fair i czy jest jakakolwiek różnica.

Współczuję odruchu wymiotnego na widok człowieka. Przekonałeś mnie co do tego, że oglądaliśmy zupełnie inne filmy, albo w innych okularach. Dalsza rozmowa nie ma sensu.

Pozdrawiam.

itifonhoum12

Uważam, ze rozmowa zawsze ma sens dopóty, dopóki jest rzeczywiście rozmową, to znaczy wzajemną wymianą poglądów, opinii i argumentów. To jednak wymaga po pierwsze trzymania się faktów, po drugie respektowania reguł logiki, po trzecie zaś uznania zasady, w myśl której o swoich emocjach się nie dyskutuje. Można je jedynie zakomunikować swojemu rozmówcy i na tym koniec. W przeciwnym razie rozmowa wyradza się we wzajemne połajanki z tego powodu, że ktoś ma inne emocje niż my, a na to rzeczywiście szkoda czasu.
Piszesz: „Faktem jest, że facet zaspokaja się "wirtualnymi podnietami" w spokoju, w swoim łóżku (pierwsza scena)” . Chyba rzeczywiście oglądaliśmy inne filmy, bo ja zupełnie nie mogę sobie przypomnieć sceny, w której mąż dziennikarki zaspokaja się w swoim łóżku. Przypominam sobie tylko scenę, w której dziennikarka penetrując zawartość jego laptopa znajduje tam jakąś damską goliznę bliżej nieokreślonego gatunku. Na tej podstawie mogę domniemywać, że właścicielowi tego sprzętu jest ona potrzebna w celu samozaspokojenia, ale pewności w tej materii mieć nie mogę, bowiem równie dobrze może być tak, że ogranicza się on jedynie do samego jej oglądania. Według Ciebie „Ona zostaje sama ze swoją seksualnością, a on ucieka do "wirtualnych babek" (podobni jemu do mniej wirtualnych)”. Według mnie natomiast film, o którym rozmawiamy, nie daje Ci żadnych podstaw, abyś mógł coś podobnego twierdzić. Równie dobrze ja mógłbym powiedzieć, że on zostaje sam ze swoją seksualnością, a ona ucieka do urojonych mężczyzn, z którymi imaginacyjnie współżyje podczas swoich kolejnych samozaspokojeń. Nie powiem tego jednak, bo film, o którym mowa nie dostarcza mi do tego żadnych podstaw. Równie dobrze może być tak, że to on ją odtrąca, jak i to, że to ona odtrąca jego. A może w jakimś momencie oboje tak się jakoś zawzięli na siebie, że w tej chwili nie da się już powiedzieć, kto pierwszy zaczął i w związku z tym jest winien obecnej sytuacji. „Nie wiem jakich jeszcze wyjaśnień potrzebujesz.” Tak mógłbyś powiedzieć, gdybyś udzielił mi już co najmniej kilku wyjaśnień, a ja bym wszystkie je zignorował. Tymczasem nie udzieliłeś mi, jak do tej pory, ani jednego wyjaśnienia tego, na jakiej podstawie uważasz, że to właśnie on jest głównym winowajcą i że to on ją odtrąca, a nie ona jego. Z pewnością wyjaśnieniem takim nie może być podkreślony przez Ciebie fakt, że to głównie ona zajmuje się domem. To, kto się zajmuje domem, jest kwestią wzajemnej umowy między małżonkami, a także skutkiem pewnych obiektywnych okoliczności. Jeśli on siedzi od rana do wieczora w firmie, a ona ma pracę, którą może wykonywać w domu, to chyba naturalne jest, że na nią spada większość domowych obowiązków. Równie dobrze jednak może być i tak, że on jest wolny o czwartej i później do późnego wieczora przesiaduje w knajpie z kolegami, zamiast wrócić wcześniej do domu, aby odciążyć swoją małżonkę w jej domowych obowiązkach. Jeśli tak jest, to niewątpliwie mamy tu do czynienia z jawną niesprawiedliwością, ale czy tak jest? Tego nie wiem, bo film nic mi o tym nie mówi. Takim wyjaśnieniem nie może również być ta scena pod koniec filmu, gdy mąż dziennikarki odrzuca jej propozycję po powrocie ze spaceru. Propozycja ta mogła wynikać z jej pragnienia trwałego pojednania i tak też ją zinterpretowałem, ale równie dobrze mogła to być jednorazowa zachcianka spowodowana wypiciem jednego kieliszka za dużo. W tym pierwszym przypadku odmowa nawiązania kontaktu seksualnego nie musiała być równoznaczna z odrzuceniem samego pojednania, lecz mogła wynikać z innych przyczyn – na przykład ze stwierdzenia u siebie niedyspozycji, albo też z tego, że inaczej wyobrażał sobie początek owego pojednania. Natomiast zupełnie nie wiem co masz na myśli, gdy piszesz, że „mąż ją brutalnie odrzuca”. Ja tam żadnej brutalności nie widzę. To jest normalne, że film pokazuje nam jakiś wycinek rzeczywistości, a my spoglądając na to przez „okulary” naszych własnych doświadczeń, w swoisty sposób interpretujemy ukazane w nim sytuacje i próbujemy odgadnąć ich genezę, bądź też dopisać im dalszy ciąg. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, że jest to tylko nasza projekcja i że ktoś inny ma prawo widzieć to inaczej.

itifonhoum12

Wspominałem o wywiadach z prostytutkami, które zdarzyło mi się czytać. Jeden z nich znalazłem przypadkiem podczas sobotnich porządków. Po ponownym przeczytaniu przyszło mi do głowy, że może warto by go, na użytek naszej rozmowy, zdigitalizować, co też uczyniłem. Powiedziałeś, że dalsza rozmowa, według Ciebie, nie ma sensu, gdybyś jednak zmienił zdanie, to mogę go wysłać. Mnabu

mnabu

Miałem na myśli brak sensu kontynuowania wymiany zdań na temat filmu (inaczej go odczytujemy i czego innego oczekujemy). Ale jeśli możesz, to wystaw gdzieś proszę skan i podaj linka. Tylko to temat na zupełnie inną dyskusję, w której możemy mieć podobne zdanie i wtedy będzie nudno ;).

itifonhoum12

Dla mnie prościej byłoby po prostu go tu wkleić (mam go w Wordzie), tym bardziej, że nie jest to temat na inną dyskusję, ale temat uzupełniający tę dyskusję, którą tu właśnie prowadzimy, czyli dyskusję na temat filmu M.S. – „Sponsoring…”. Niestety, nie mogę tego zrobić, bo mi się wyświetla taki oto napis: „Trochę za ostro pojechałeś/aś :|, jeśli brakuje Ci słowa polecamy synonimy.ux.pl”. Może Ty lepiej znasz obyczaje panujące na tym portalu i potrafisz mi wytłumaczyć o co tu chodzi. Czyżby cenzura?

mnabu

Tytuł brzmi: „Ciało do wynajęcia”, a zamieszczony został w tygodniku FORUM nr.45, 8.11 – 14.11 2004, na stronie 32. Niestety nie jest podane pismo, z którego dokonano przedruku, ani nazwisko dziennikarki przeprowadzającej wywiad.

itifonhoum12

Dziennikarka: „Opowiesz coś o sobie? Czy masz opory?
Cindy: Ja, opory? Coś ty? Chociaż owszem, trochę mam. Chcesz to wszyst¬ko nagrywać? Ale potem wykasujesz ten początek?
Dziennikarka: Zobaczymy. No to najpierw powiedz, od i kiedy pracujesz jako prostytutka? l co konkretnie robisz?

mnabu

Cindy: Od pół roku pracuję w jednej takiej i agencji. Pojawiam się tam wieczorem, popijam kawkę i czekam na wezwania. Telefon dzwoni, albo nie. Dowożą mnie do klien¬ta, biorę kasę, wykonuję to, czego ode mnie oczekują i wracam znowu do agencji

mnabu

Dziennikarka: A czego oczekują? Czy zawsze chodzi tylko o seks?

mnabu

Niestety, tylko tyle udało mi się wkleić. Kolejne próby wklejenia chociaż jednego zdania z tego wywiadu kończą się tak samo: „Trochę za ostro pojechałeś/aś :|, jeśli brakuje Ci słowa polecamy synonimy.ux.pl”.Może ktoś mi wytłumaczy o co tu chodzi?

mnabu

kupa kupa kupa kupakupa kupa kupa kupakupa kupa kupa kupakupa kupa kupa kupakupa kupa kupa kupakupa kupa kupa kupakupa kupa kupa kupa

SuPaPleX

Otóż nie możesz używać bluzgów, nie chodzi tu o nadmierną ilość tych samych słów (co może sugerować odniesienie do słownika synonimów) , tylko o niecenzuralne słownictwo.

Zrób cenzurę, powinno wystarczyć.

SuPaPleX

Tak, to pewnie o to chodzi! Że też sam na to nie wpadłem. W wywiadzie występuje i to kilkukrotnie pewien wulgaryzm, a mianowicie słowo na literę „K”, służące osobie, z którą wywiad jest przeprowadzany, w celu zawodowego samookreślenia. Nie bardzo mogę go zastąpić synonimem, bo wtedy ingerowałbym w cudzy tekst, co jest niedopuszczalne. Wolno mi chyba jednak pozostawiwszy pierwszą literę resztę wykropkować. Zaraz to zrobię i wtedy spróbuję jeszcze raz. Dziękuję z radę. Mnabu.

SuPaPleX

Tytuł brzmi: „Ciało do wynajęcia”, a zamieszczony został w tygodniku FORUM nr.45, 8.11 – 14.11 2004, na stronie 32. Niestety nie jest podane pismo, z którego dokonano przedruku, ani nazwisko dziennikarki przeprowadzającej wywiad.


Dziennikarka: „Opowiesz coś o sobie? Czy masz opory?
Cindy: Ja, opory? Coś ty? Chociaż owszem, trochę mam. Chcesz to wszyst¬ko nagrywać? Ale potem wykasujesz ten początek?
Dziennikarka: Zobaczymy. No to najpierw powiedz, od kiedy pracujesz jako prostytutka? l co konkretnie robisz?
Cindy: Od pół roku pracuję w jednej takiej i agencji. Pojawiam się tam wieczorem, popijam kawkę i czekam na wezwania. Telefon dzwoni, albo nie. Dowożą mnie do klien¬ta, biorę kasę, wykonuję to, czego ode mnie oczekują i wracam znowu do agencji
Dziennikarka: A czego oczekują? Czy zawsze chodzi tylko o seks?
Cindy: Te typy, które chcą tylko seksu, są dla mnie najbardziej drewniane. Bo ja właściwie czuję się zwykle jak skrzyżowanie k…y z opiekunką społeczną i z psychoterapeutką, której zadaniem jest dowarto¬ściować klienta.
Dziennikarka: A która z tych ról jest najważniejsza? Cindy: Dla mnie na pierwszym planie jest po prostu mężczyzna. Interesuje mnie, jakim on próbuje się okazać, czego i w jaki sposób żąda, jak reaguje, jaki jest po wszystkim... W sumie zależy mi na czymś, co trudno mi wyrazić w słowach - trochę jakby o to, by dotrzeć do duszy tego człowieka. Dziennikarka: A jakich usług oni żądają? Cindy: Normalnie na usługę składa się miłość francuska, jako gra wstępna i potem stosu¬nek. Wszystko, co ponadto, jest płatne eks¬tra - a już od danej kobiety zależy, co robi dodatkowo. Zaczyna się to od seksu analnego, potem może być seks z parą albo z dwoma mężczyznami, albo odwrotnie: dwie dziewczyny jadą do jednego faceta. Potem jest jeszcze „naturalny szampan" (złoty deszcz), „kawior". Niektórzy zama¬wiają „dominę" albo „niewolnicę". Dziennikarka: Nie boisz się AIDS? Cindy: Nie boję się, ale zdaję sobie sprawę, że jest takie ryzyko. Nie myślę o tym stale, nie przejmuję się. Co będzie to będzie - może to pewien fatalizm z mojej strony. Jeszcze nigdy w życiu niczego nie żałowałam, ale pewnie zaczęłabym, gdyby się okazało, że złapałam HIV. Dziennikarka: Ale chronisz się jakoś? Cindy: Kiedy to tylko możliwe, używam pre¬zerwatyw. I całuję się z klientem rzadko - tylko wtedy, gdy wydaje mi się napraw¬dę sympatyczny i zadbany. Dziennikarka: Dlaczego akurat pocałunek stanowi tabu? Cindy: Dla niektórych ludzi pocałunek jest czymś bardziej intymnym niż seks. Może dlatego, że nie da się naciągnąć kondoma na język. Dziennikarka: Czy nie jest tak, że dziewczyna zamierza zarabiać w ten sposób tylko jakiś czas a potem okazuje się, że wcale nie tak łatwo z tym zerwać? Cindy: No na pewno, jeśli ktoś jest zdany tylko na ten zarobek. To trochę jak psychiczne uzależnienie od narkotyku. Co do mnie te pieniądze nie są mi aż tak potrzebne, abym nie mogła przestać. To dodatkowy dochód, owszem, przyzwyczaiłam się do niego, ale każdej chwili mogłabym z tym zerwać. Fakt, każdy narkoman mówi to samo. Jak pomyślę, że mogłabym znowu wrócić do sprzątania u ludzi, po 10 euro za godzinę, sam taki pomysł wydaje mi się absurdalny. To już dla mnie nie jest żadna alternatywa, bo doszłam do wniosku, że obecne zajęcie sprawia mi frajdę. Przykre doświadczenia zdarzają się rzadko, a zarabiam co najmniej 100 euro za godzinę - i jestem potem dużo mniej zmęczona niż po godzinie kursowa¬nia po mieszkaniu z odkurzaczem. Dziennikarka: Kto wie o tym, że dorabiasz jako prostytutka? Cindy: Właściwie całe moje grono przyjaciół. W żadnym wypadku nie mogą się o tym dowiedzieć tylko moi rodzice i mój były narzeczony. Dziennikarka: Chciałabyś, aby zawód prostytutki był traktowany jak każdy inny? Cindy: Ja po prostu otwarcie o tym mówię. Staram się wyperswadować ludziom ich uprzedzenia, ich myślowe stereotypy. Wiele osób było zaskoczonych, kiedy im otwar¬cie powiedziałam, czym się zajmuję. Mówię także klientom, że właściwie jestem student¬ką, a tutaj tylko dorabiam - jakoś to do nich dociera. Ale nie posunęłabym się do tego, żeby jawnie stanąć na ulicy pod latarnią. Dziennikarka: Jako prostytutka jesteś zdana na łaskę i niełaskę mężczyzn, na przemoc z ich strony. Nie boisz się? Cindy: My nie jeździmy pod każdy adres jak leci. Najpierw sprawdza się nazwisko i adres, po pierwsze, żeby uniknąć pomyłek czy lipnych wezwań, ale także dlatego, aby sprawdzić, czy klient jest już znany. Agen¬cja wie, gdzie znajduje się dana dziewczy¬na i po upływie ustalonego czasu dzwoni, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porząd¬ku, czy zostajemy dłużej, czy wracamy. Jeśli więc ktoś wie, że został sprawdzony, to będzie uważał - no chyba że mamy do czynienia z kompletnym psychopatą, który straci panowanie nad sobą. Takie ryzyko oczywiście istnieje. Dziennikarka: Czy ludziom tak naprawdę chodzi tylko o seks? Cindy: Z tym jest różnie. Powiedziałabym, że tych mężczyzn można podzielić na trzy kategorie. Pierwsza - to klienci, któ¬rzy zamawiają prostytutkę dla spełnie¬nia jakichś erotycznych fantazji, jakich nie mogliby przeżyć ze swoją żoną czy ze swoją dziewczyną. Tacy mężczyźni widzą we mnie tylko k…ę, a nie kobietę. Druga kategoria - to panowie, którym znudziło się odgrywać po raz któryś rolę Casanovy. W ten sposób mają przed sobą po prostu kobietę dla siebie. Wiedzą, że jak jej każą się rozebrać albo położyć - ona to zrobi. Mają więc chętną kobietę, która dba o to, by ich zadowolić, a czasem jeszcze opowie coś zajmującego. A trzecia kategoria - to mężczyźni, którzy poszukują - nieraz sami dobrze nie wiedzą czego. Czasem po pro¬stu kogoś, z kim mogliby szczerze poroz¬mawiać. I bywają tak zafascynowani tym nowym przeżyciem, że - zdarza się - całkiem zapominają o seksie. Dziennikarka: Raz powiedziałaś, że pod wpływem tej roboty dziewczyna miałaby ochotę zostać lesbijką... Cindy: Bo dla mnie seks może być czymś wspaniałym, porywającym. Intensyw¬ne przeżycie seksualne ma dla mnie coś mistycznego. A kiedy stale sypia się z face¬tami za pieniądze, to po tej mistyce nie ma już ani śladu - zostaje ona sprofanowana, podeptana. Dziennikarka: Ty także czujesz się poniżona, podeptana? Cindy: Nie, ja nie, tylko ten ideał. To jest jak obosieczny miecz. To jest tak: oddajesz swoje ciało do dyspozycji na jakiś czas, czy - jak ja mówię - wynajmujesz je. Nigdy nie mam uczucia, że sprzedaję moje ciało. Można by to tak interpretować - ale to ja jestem osobą, która odchodzi z pieniędz¬mi i może za te pieniądze robić, co zechce. Natomiast mężczyznom nieraz zostaje l tylko otrzeźwienie, bo wcale nie przeżyli tego, czego się spodziewali. Wynajmuję moje ciało i przez ten czas mogę być całkiem na luzie, mogę przestać się kontrolo¬wać, poddać się woli mężczyzny – nawet jeśli widzę go po raz pierwszy w życiu. Bo to zawsze jest bardzo krótki kontakt. Trze¬ba uważać, aby nie dać z siebie za wiele, na przykład kawałka duszy. Bo to nas za drogo kosztuje. Dziennikarka: Skoro wynajmujesz ciało, nie wynajmujesz na ten czas także duszy? Cindy: Nie wydaje mi się. Dziennikarka: Ale to się zdarza. Cindy: No, może czasem. Dziennikarka: To czemu to robisz? Cindy: Bo czasem mam wrażenie, że ten ktoś jest tego wart, aby dać mu więcej niż tylko usługę płatną za godzinę. Dziennikarka: Skoro ten ktoś może pokaleczyć przez tę godzinę twoje ciało, może zrobić to także z twoją duszą. Cindy: Tak - to moje ryzyko. Dziennikarka: Czy nie uważasz niekiedy, że ta robota jest poniżająca? Że odbiera ci poczucie własnej godności? Cindy: Ja się tak nie czuję. I rzadko się zda¬rza, aby ktoś potraktował mnie tak, abym musiała dojść do wniosku: naprawdę jestem k…ą. Jest wiele prostytutek, które tak naprawdę nie lubią mężczyzn - kiedy im zdarzy się coś przykrego, cierpią z tego powodu jeszcze bardziej ode mnie. Jeśli dziewczyna czuje wstręt do mężczyzn, to ta robota naprawdę wiele ją kosztuje. Są też kobiety, które traktują to tylko jako źródło dochodu, same nie anga¬żują się wcale - ale ja bym tak nie potrafiła. Nie mogę sobie jednak także wyobra¬zić, aby między mną a jakimś klientem nawiązała się prawdziwa, głęboka więź. Czasem spotykam kogoś, kto mi się podo¬ba, ale fakt, że poznałam go jako klienta, decyduje o charakterze naszej znajomo¬ści. Inny problem polega na tym, że ta robota rzutuje na moje życie prywatne. Wielu mężczyzn obawiałoby się związać ze mną z uwagi na ryzyko, jakie obecnie stanowię. Nigdy nie posunęłabym się do tego, aby pójść do łóżka z mężczyzną nie uprzedziwszy go, czym się zajmuję. Nie¬którzy - słysząc to - wycofują się. Bar¬dzo trudno znaleźć mężczyznę, który by mnie taką zaakceptował. Szukam takiego - ale zarazem tkwi we mnie jakaś tęskno¬ta za mężczyzną, który powie: „Zerwij z tym i zostań tylko ze mną. Pragnę cię, ale nie zniosę, abyś dalej żyła w ten sposób”.

Pewnie po przeczytaniu tego wywiadu zadasz sobie pytanie: „Po co Mnabu go tu wkleił? Czyż nie strzela w ten sposób gola do własnej bramki? Przecież zadał sobie tyle trudu, aby wykazać, że M.S. mami odbiorców swego filmu wmawiając im, że jego bohaterki lubią to, co robią i są w pełni zadowolone ze swego losu, a tymczasem daje mi do przeczytania wywiad z prostytutką, która mówi wprost, że nigdy nie żałowała tego co robi, a w innym miejscu stwierdza, że obecne zajęcie sprawia jej frajdę?” Owszem – odpowiem – a nadto przedstawia jeszcze wiele zalet tego zajęcia, a więc przede wszystkim wysokie zarobki – 100 euro za godzinę ( wcześniej, jako sprzątaczka, zarabiała zaledwie dziesięć), a także to, że jest ono mniej wyczerpujące niż sprzątanie i daje jej możliwość czynienia wielu ciekawych obserwacji psychologicznych. To wszystko prawda, ale przedstawia też i drugą, mniej miłą stronę tego zajęcia: „przykre doświadczenia”, co prawda rzadko, ale jednak zdarzają się, a ponadto istnieje też ryzyko zarażenia HIV (czy tylko?). Widzimy więc, że nie jest bynajmniej tak różowo, jak by to z początku mogło wyglądać. Jeśli jednak wczytać się głębiej w ten wywiad, to rychło można dojść do wniosku, że wisząca nad Cindy, niczym miecz Damoklesa, perspektywa śmierci poniesionej z rąk psychopaty, bądź też wskutek nieuleczalnej choroby, to jedynie część jej dramatu. Oto na pytanie: „Kto wie o tym, że dorabiasz jako prostytutka?” odpowiada: „Właściwie całe moje grono przyjaciół. W żadnym wypadku nie mogą się o tym dowiedzieć tylko moi rodzice i mój były narzeczony.” Nieco zaś dalej, na pytanie o to, czy chciałaby, aby zawód prostytutki traktowany był jak każdy inny, odpowiada, że stara się wyperswadować ludziom ich uprzedzenia i stereotypy. Można by w tym miejscu zadać pytanie: Skoro uważa, że dezaprobata prostytucji jest kwestią uprzedzeń i stereotypów, to w takim razie czemu nie próbuje ich zwalczać u swoich rodziców, czy też u byłego narzeczonego. Naturalną chyba rzeczą jest, że gdy u swych bliskich stwierdzamy jakieś stereotypy oraz uprzedzenia, to staramy się im uświadomić ich bezpodstawność. Czemu ona, zamiast podjąć próbę przekonania swych rodziców, a także byłego narzeczonego, postanawia ten fakt, że została prostytutką, utrzymać przed nimi w tajemnicy i to za wszelką cenę („W żadnym wypadku nie mogą się o tym dowiedzieć…”)? Na to pytanie w zacytowanym przeze mnie wywiadzie nie znajdujemy odpowiedzi, toteż jesteśmy skazani na snucie domysłów. Może to pragnienie utrzymania swych rodziców w niewiedzy wynika ze świadomości tego, jak bardzo mogłaby ich zranić ta wiadomość? Gdyby tak miało być, to by oznaczało, że kocha ona swoich rodziców i stara się oszczędzić im bólu. Gdyby ich nie kochała, to byłoby jej wszystko jedno czy dowiedzą się, czy też nie i jak to odbiorą. To samo dotyczy jej byłego narzeczonego – gdyby był jej obojętny, to zapewne nie dbałaby o to, czy się dowie, czy też nie. Skoro stara się to utrzymać przed nim w tajemnicy, to zdaje się świadczyć o tym, że coś do niego nadal czuje i w związku z tym zależy jej na tym, aby zachował o niej takie wyobrażenie, jakie miał do tej pory. Właściwie dlaczego jej na tym zależy, skoro ewentualna dewaluacja jej obrazu jest kwestią jego stereotypów i uprzedzeń? Przecież stereotypy i uprzedzenia należy ludziom uświadamiać, dla ich własnego dobra, aby uwolnieni od nich mogli poznać prawdę. Czasami rezygnuje się z tego zabiegu wobec ludzi starszych, których uznajemy za „nieuleczalnych”, ale właściwie dlaczego miałaby ona zrezygnować z tego wobec swego byłego narzeczonego? A może w głębi ducha przyznaje im rację i wstydzi się tego co robi. To by świadczyło o tym, że jest rozdwojona – ma dwie hierarchie wartości: jedną, wspólną ze swym środowiskiem, wobec którego nie wstydzi się, że jest prostytutką i drugą, którą dzieli ze swymi rodzicami oraz byłym narzeczonym, wobec których się tego wstydzi. Czy o takim wewnętrznie rozdwojonym człowieku można powiedzieć, że jest szczęśliwy? No chyba nie? Szczęście wymaga wszak zgody zarówno z samym sobą, jak i z tymi ludźmi, którzy są nam najbliżsi – z rodzicami, rodzeństwem, przyjaciółmi. Jeśli musimy przed nimi coś ukrywać i żyjemy w ciągłym strachu, że to się wyda, to jakże tu może być mowa o szczęściu? Naturalnym pragnieniem każdego człowieka, który kocha swoich rodziców, jest zasłużenie sobie na ich aprobatę, a już chyba szczytem jego marzeń jest to, aby mogli być z niego dumni. Jakże można mówić o szczęściu człowieka, który kocha swoich rodziców, a jednocześnie musi ukrywać przed nimi prawdę o tym jak żyje, aby im oszczędzić bólu i cierpienia? Dramat prostytutki, to nie jest tylko jej osobisty dramat, ale także dramat jej rodziców. Pomijam tu rzecz jasna ludzi z marginesu, którzy będąc „na bani” produkują dzieci, które później „wychowuje” ulica, bądź blokowisko. Wielu z nich zapewne też nie miałoby nic przeciwko temu, aby ich córki wyrosły na „porządne kobiety”, ale kiedy w końcu dzieje się inaczej, to stosunkowo łatwo jest im się z tym pogodzić, gdyż w ich środowisku jest to normalne i typowe. Inaczej jednak jest z ludźmi, którzy świadomie i odpowiedzialnie zakładają rodzinę po to, by w niej powołać do życia nowe istoty ludzkie. Dla nich stoczenie się dziecka do roli prostytutki jest wielką klęską i życiową tragedią. W filmie M.S. ten problem został ledwie muśnięty. Wydaje mi się, że film ten nie tylko nic by nie stracił, ale wprost przeciwnie - bardzo wiele by zyskał, gdyby jego autorka skróciła o cztery piąte, albo najlepiej całkiem wyeliminowała, różne obrzydliwe sceny (jak na przykład ta scena z masturbacją), aby zaoszczędzony dzięki temu czas poświęcić na rozbudowę tego króciutkiego i zupełnie marginalnego wątku z matką tej blondynki.
Sam więc widzisz, że ten uładzony, reklamowy obrazek zadowolonej ze swego losu, znakomicie zarabiającej, a przy tym lubiącej to co robi, a zatem chyba szczęśliwej, młodej prostytutki zaczyna nam się tu pomału kruszyć.
Weźmy sobie z kolei sprawę tego jej narzeczonego. Zwróć uwagę na to słowo - Cindy nie mówi o swoim byłym chłopaku, lecz o byłym narzeczonym. To świadczy o tym, że musiała traktować go poważnie – zapewne były jakieś plany matrymonialne, które nie doszły do skutku. Ciekawe dlaczego? Czyżby przyczyną ich rozstania było jej zajęcie się prostytucją? Może przez jakiś czas próbowała to przed nim ukrywać, aż w pewnym momencie stwierdziła, że za bardzo ją to męczy i w końcu przestała się z nim spotykać. Może tak było, ale mogło też być inaczej. Może została prostytutką właśnie dlatego, że on z nią zerwał, czyli niejako na złość jemu, aby mu w ten sposób powiedzieć: „oto zobacz do czego doprowadziłeś rzucając mnie!” W takim razie jednak nie zależałoby jej na utrzymaniu tego, co robi w tajemnicy przed nim. Wprost przeciwnie: pragnąc przyprawić go o wyrzuty sumienia i związane z nimi duchowe udręki starałaby się, aby ta wiadomość jak najszybciej do niego dotarła. Bardziej prawdopodobna wydaje mi się jednak ta pierwsza hipoteza. Gdyby miała ona okazać się zgodna z prawdą, to musiałbym powiedzieć, że trudno jest mi zrozumieć postawę Cindy, skoro bowiem zaparła się ona swej miłości do tego chłopca, to powinna być konsekwentna i w ogóle zapomnieć o czymś takim jak miłość. Tymczasem ona wciąż do niej tęskni, o czym najlepiej świadczą jej słowa: „Bar¬dzo trudno znaleźć mężczyznę, który by mnie taką zaakceptował”. Szuka mężczyzny, który by ją zaakceptował ( czytaj: „pokochał”) taką, jaka jest, czyli jako prostytutkę. Bardzo wątpliwe jest czy jej się to uda, z czego zresztą ona zdaje sobie sprawę. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że spotka jakiegoś cynicznego typka, który na jej tęsknocie do miłości postanowi zrobić interes – będzie udawał, że ją kocha i jednocześnie akceptował w roli prostytutki, aby ciągnąć z tego korzyści (taką sytuację mieliśmy w „Taksówkarzu”). Każdy mężczyzna, który naprawdę ją pokocha natychmiast zażąda, aby rzuciła ten proceder mówiąc: „Zerwij z tym i zostań tylko ze mną. Pragnę cię, ale nie zniosę, abyś dalej żyła w ten sposób”. Ona tęskni do kogoś takiego, ale przecież wtedy skończy się sto dolarów za godzinę i nastąpi powrót do prozy życia wypełnionego ciężką pracą za dziesięciokrotnie mniejszą stawkę. Kogoś takiego już miała i kochała go, ale zaparła się tej miłości i zdławiła ją w sobie (jak się okazuje nie do końca), po to, móc lekko zgarniać owe krociowe honoraria.
Najlepiej byłoby gdyby ten, kto powie: „Zerwij z tym i zostań tylko ze mną…” był bogaty, a przy tym jeszcze młody i przystojny, ale to jest już naprawdę bardzo mało prawdopodobne. Młody bogaty z domu człowiek przeważnie nie dysponuje samodzielnie swoim majątkiem, lecz jest w tym uzależniony od swojej rodziny, która natychmiast wybiłaby mu z głowy małżeństwo z prostytutką, nie mogąc zaś tego dokonać, wydziedziczyłaby go, a wtedy nie byłby już bogaty. Z kolei związek z bogatym starszym panem, to też jest jakaś forma prostytucji. Chyba, że się go pokocha, ale jak młoda kobieta może pokochać człowieka, który mógłby być jej ojcem, albo wręcz dziadkiem? Podobno czasami to się zdarza, ale chyba bardzo rzadko. Tak więc znów powraca alternatywa: „albo żyć w biedzie z człowiekiem, którego się kocha, albo się sprzedać, tylko komu? Czy jednorazowo bogatemu staruchowi, jako jego konkubina, albo też, w lepszym przypadku, jako jego prawowita, ślubna małżonka? Czy wielorazowo różnym staruchom, jako prostytutka, za sto euro na godzinę?
Cóż można powiedzieć o tej dziewczynie? Chyba tylko to, że jest bardzo nieszczęśliwa i godna współczucia, ale też i sama sobie winna. Przecież nikt jej nie zmuszał do prostytucji – ani źli ludzie, ani trudna sytuacja materialna. Przecież dziesięć euro za godzinę, to nie jest głodowa stawka – z tego można się utrzymać. To co mają powiedzieć ci wszyscy ludzie, a są ich miliardy, którzy muszą wyżyć za dolara dziennie? W krajach bogatych, a Cindy ma to szczęście, że jest mieszkanką jednego z nich, o wiele łatwiej jest utrzymać się z normalnej, uczciwej pracy, bez uciekania się do nierządu. Skoro jednak wybrała nierząd, to nie może to zostać usprawiedliwione tragiczną sytuacją materialną, jak to ma miejsce w sytuacji wielu dziewcząt z krajów trzeciego świata.
Cały dramat Cindy bierze się z tego jej wewnętrznego rozdarcia, czyli z tego, że próbuje ona być prostytutką, nie przestając jednocześnie być istotą duchową. Tego nie da się pogodzić, z czego zresztą ona doskonale zdaje sobie sprawę, gdy mówi: „Bo dla mnie seks może być czymś wspaniałym, porywającym. Intensyw¬ne przeżycie seksualne ma dla mnie coś mistycznego. A kiedy stale sypia się z face¬tami za pieniądze, to po tej mistyce nie ma już ani śladu - zostaje ona sprofanowana, podeptana.” Jednakże w chwilę później, na pytanie o to, czy sama czuje się poniżona i podeptana odpowiada: „Nie, ja nie, tylko ten ideał”. Ale przecież to intensywne, wspaniałe, porywające, prawdziwie mistyczne przeżycie, do którego ona tak tęskni, to nie jest żaden ideał, tylko normalny stan duszy każdej kobiety, która przeżywa seks z kochanym przez siebie mężczyzną. Cindy mogła mieć to samo i pewnie miała to, bo inaczej skąd by w niej było to wspomnienie. Tak więc miała to „mistyczne przeżycie” w zasięgu ręki, a jednak zrezygnowała z niego aby zarabiać sto euro za godzinę, więc teraz ma to co wybrała, a w takim razie dlaczego nie jest szczęśliwa? No chyba właśnie z powodu wspomnianego wyżej rozdarcia. Gdyby zupełnie zabiła w sobie swą duchowość (czytaj: gdyby całkiem zredukowała się do bydlęcia), wówczas tego rozdarcia by nie było i wtedy też zapewne byłaby w jakiś bydlęcy sposób szczęśliwa. Czytałem kiedyś wywiad z prostytutką, która właśnie taka była. Załóżmy, że miała ona na imię Daisy. To pewnie takie właśnie osoby miała na myśli Cindy mówiąc o kobietach, które traktują to tylko jako źródło dochodu, same nie anga¬żując się wcale. Daisy nie przeżywała żadnego rozdarcia, gdyż dla niej liczyła się tylko i wyłącznie forsa i nic więcej. Cieszyła się z tego, że zarabia jej tak dużo i z tego, że jest taka ładna, w związku z czym nie brakuje jej klientów. Tych ostatnich nie dzieliła na różne kategorie, ale traktowała wszystkich jednakowo, czyli po prostu jako barany, które trzeba jak najdokładniej ogolić. Najprawdopodobniej nie robiło jej to żadnej różnicy, czy traktują ją „jak k…ę”, czy też próbują nawiązać z nią kontakt duchowy. W tym pierwszym przypadku zapewne, w przeciwieństwie do Cindy, w ogóle nie cierpiała z tego powodu, gdyż spływało to po niej jak po kaczce, w drugim zaś reagowała zdziwieniem, bowiem zupełnie nie mogła zrozumieć o co im chodzi. Nie przypominam sobie, aby coś mówiła o swoich rodzicach, czy też o swojej tęsknocie do mężczyzny, który by ją z tego bagna wydobył. Prawdopodobnie takiej tęsknoty w niej nie było, gdyż w pełni afirmowała swój los i wcale nie marzyła o jego zmianie na jakiś inny. Zapewne i Cindy zmierza ku temu by stać się taką właśnie osobą. W miarę upływu czasu jej wrażliwość będzie coraz bardziej tępiała, a tęsknoty duchowe będą w niej stopniowo wygasać, aż w końcu, podobnie jak Daisy, osiągnie stan afirmacji swego losu, czyli szczęście? Zapewne tak, ale czy taki rodzaj szczęścia godny jest człowieka?

itifonhoum12

W Grodzisku Mazowieckim odbył się niedawno wielki festyn z okazji otwarcia nowego parku i placu zabaw. Kiedy tak przechadzałem się wśród tłumu młodych małżeństw z małymi dziećmi przychodziło mi do głowy wiele myśli. Przede wszystkim przypomniały mi się Twoje słowa z pierwszego wpisu: „Konsumpcjonizm ponad miłość. Miłość, jako długotrwała relacja dwojga ludzi jest dziś passe. Eskalacja rozwiązłości seksualnej w celu zaspokajania coraz większych potrzeb konsumpcyjnych znajduje coraz większe poparcie społeczne. Czy jest to nasz świadomy wybór?”
Żałuję, że nie spytałem się Ciebie wówczas, co właściwie chcesz przez to powiedzieć. Zapewne – myślałem sobie wówczas - chodziło Ci o to, że miłość i oparty na niej związek monogamiczny ko-biety z mężczyzną jest już czymś przestarzałym, wychodzącym z użycia, czyli krótko mówiąc: niemodnym. Jeśli taki był sens Twojej wypowiedzi, to powiedzieć muszę, że patrząc na te roje roz-radowanych, małych dzieci trudno mi było znaleźć dla niej potwierdzenie. Było dla mnie wtedy czymś oczywistym, że ta moda, o której mówisz, najwyraźniej nie chce się u nas przyjąć, mimo wszelkich wysiłków jej dyktatorów. Mimo całej tej propagandy, a także mimo coraz większej biedy i braku w naszym kraju jakiejkolwiek polityki prorodzinnej, spora część młodego pokolenia nadal wybiera rodzinę i jest to (trudno temu zaprzeczyć) ich świadomy wybór. Z czego to wynika, że do-konali takiego właśnie wyboru? – zastanawiałem się patrząc na te młode mamy oraz ich mężów. Przecież żyjąc zgodnie z lansowaną odgórnie modą, czyli jako egoistyczni „singlowie”, mieliby się o wiele lepiej – nie dźwigaliby na swoich barkach odpowiedzialności za los swego potomstwa. Całe ich zarobki byłyby tylko i wyłącznie dla nich – nie musieliby się nimi dzielić ze swymi dziećmi. Ko-biety mogłyby zarabiać jako sponsorówki. Cindy w wywiadzie mówiła, że zarabia „co najmniej” sto euro za godzinę, czyli dziesięć razy więcej niż jako sprzątaczka. U nas to pewnie należałoby po-dzielić przez cztery, ale to i tak, jak na nasze warunki, oszałamiająca stawka. Mając perspektywę takich zarobków, po co w ogóle studiować? Chyba tylko po to, by „załapać się” do tej elity nierządu, dla której nowomowa współczesnej propagandy rezerwuje miano „Sponsoringu”, bo przecież po skończeniu studiów, nawet gdyby znalazły pracę w swoim zawodzie, to przecież tyle by nie zarobi-ły. No, może w jakieś w jakiejś super firmie typu Ernst & Young, czy też Arthur Andersen, ale tam nie jest łatwo się dostać, a jeszcze trudniej tam się utrzymać i wytrzymać. Jak to się dzieje, że mimo perspektywy zarabiania takich pieniędzy, i to stosunkowo niewielkim wysiłkiem, (jeśli wierzyć temu, co mówi Cindy), aż tyle młodych kobiet wybiera jednak wielokrotnie gorzej opłacaną i znacz-nie cięższą pracę, na przykład gdzieś w handlu, albo w biurze, czy też w szkolnictwie, lub służbie zdrowia, a na dodatek jeszcze bierze na siebie cały ten wielki trud macierzyństwa i to mimo całej tej propagandy, która im mówi, że to jest, jak powiedziałeś: passe? (nie znam się na francuskim, ale wydaje mi się, że powinno być: dépassé, albo démodé ). Przecież to, że Ty istniejesz i teraz polemizujesz tu ze mną na forum portalu FILMWEEB, zawdzięczać należy temu, że niegdyś Twoi rodzicie powołali Cię do życia podejmując cały związany z tym trud i odpowiedzialność. To samo ja mogę powiedzieć o moich rodzicach i chyba większość innych ludzi o swoich. Co by się stało, gdyby wszyscy młodzi ludzie, ulegając w końcu tej propagandzie konsumpcjonizmu i rozwiązłości seksualnej, zrezygnowali z założenia rodziny na rzecz wygodnego urządzenia się w życiu, jako egoistyczni singlowie, w myśl hasła pani de Pompadour: „apres nous le deluge”? Przecież to byłby koniec wszystkiego. Czy nie przeraża Cię taka perspektywa?

mnabu

Z góry przepraszam za krótką odpowiedź - mam ostatnio niewiele czasu. Tak, dobrze zrozumiałeś moje słowa. Pytanie sugerowało, że istnieją działania (promocyjne) pewnego stylu życia. Dalsza dyskusja zeszła na film, w którym nie dopatrzyłem się tych właśnie działań (tj. jakiejkolwiek promocji). Dla mnie obraz jest neutralny, ale mocny, i traktuje o problemie szerzej wychodząc z perspektywy "sponsorówek" na płaszczyznę małżeństwa.

O gatunek ludzki się nie martwię - popęd (natura) robi swoje i mimo środków antykonepcyjnych instynkt macierzyński (chyba niedoceniany i niedostrzegany) i tak bierze zwykle górę, co prowadzi do świadomej ciąży.

itifonhoum12

Nie dopatrzyłeś się w tym filmie żadnej promocji prostytucji, mimo tego wszystkiego, co napisałem do tej pory?! No więc dobrze, powiem to jeszcze raz. Piszesz, że film jest neutralny. Cóż to znaczy neutralny? Jak ja rozumiem, znaczy to nie angażujący się ani za prostytucją, ani też przeciw niej, czyli po prostu ukazujący problem, a ty – widzu, oceniaj sobie sam. Taki film powinien pokazywać problem całościowo, a nie wybiórczo. Problem prostytucji, podobnie jak wiele innych problemów, ma różne aspekty – niektóre z nich są pozytywne - duże zarobki osiągnięte niewielkim wysiłkiem, możliwość wygodnego urządzenia się w życiu, etc. Inne jednak są negatywne. Mam tu na myśli straszliwe okaleczenie psychiczne prowadzące do zaniku życia duchowego, czyli do kompletnego zezwierzęcenia, a w konsekwencji zaprzepaszczenie szans na ułożenie sobie normalnego życia rodzinnego i samorealizacji poprzez miłość do współmałżonka i do dzieci. Problemem, który się z tym łączy jest tragedia rodziców prostytutki. Film neutralny powinien pokazywać wszystkie aspekty problemu, gdy tymczasem film. M.S. skupia się na aspekcie pozytywnym, a aspekt negatywny jedynie sygnalizuje w tej jakże króciutkiej scence z matką blondynki. Takiego filmu, który skupia się na pozytywnym aspekcie jakiegoś problemu, przemilczając jego aspekt negatywny, moim zdaniem, nie można uznać za neutralny. Wręcz przeciwnie – uważam, że taki film należy uznać za jednostronny i tendencyjny. Pod wpływem tego filmu bardzo wiele dziewcząt wybierze prostytucję, jako „sposób na życie”, ponosząc wszystkie tego zgubne konsekwencje. Dlatego też uważam ten film za bardzo szkodliwy i dlatego właśnie polemizuję z Tobą już od dwóch miesięcy. Jeśli pod wpływem mojej argumentacji choć jedna dziewczyna otrząśnie się z magii tego filmu i zrozumie, że tu ktoś próbuje jej „zrobić wodę z mózgu”, to uznam, że czas, który na to poświęciłem nie został zmarnowany.

mnabu

kheme wybrała to, co w tym filmie było piękne, czyli tę piosenkę, a reszta spłynęła po niej nie kalając jej duszy. Ma ona widocznie taki filtr, który przepuszcza tylko Piękno. Wielu z nas ma taki filtr, ale powinniśmy pamiętać o tym, że każdy, nawet najlepszy filtr, ma ograniczoną wydolność i kiedy musi filtrować zbyt wiele brudów, to w końcu się zatyka i przestaje działać. Dlatego też powinniśmy skreślić antysztukę. Zwróćcie uwagę, że „Oni” jakoś do tej pory nie zastosowali swojej „transgresji” w reklamie, choć pewnie bardzo by chcieli. Czy wiecie może dlaczego? Odpowiedź jest oczywista: kto by kupił towar reklamowany przy pomocy jakiegoś obrzydlistwa.

mnabu

Te sceny, w których dziennikarka ukazana jest podczas wykonywania swych zajęć domowych, nie pozostawiają widzowi żadnych wątpliwości co do tego, że rola gospodyni zupełnie jej nie odpowiada, a może nawet jest dla niej wręcz torturą. W takim razie powstaje pytanie o to, czemu nie wynajmie sobie jakiejś dziewczyny, która by ją w tych obowiązkach odciążyła, albo nawet całkiem zastąpiła. Przecież dwoje dobrze zarabiających przedstawicieli francuskiej klasy średniej stać chyba na to, by zapłacić 10 euro za godzinę jakiejś Polsce, czy Rumunce. Wysuwanie na podstawie tej sceny wniosków o upośledzeniu kobiet i bezdusznym egoizmie mężczyzn, nie jest niczym więcej jak tylko mechanicznym powielaniem pewnych odgórnie lansowanych stereotypów. Miliony kobiet na całym świecie marzą o tym, aby mieć taki dom i związane z nim obowiązki.

Podobno M.S. „nie ocenia sponsorówek”. Czyżby? Według mnie ocenia je i to bardzo pozytywnie, natomiast ich klientów ocenia zdecydowanie negatywnie, a nawet gorzej, bo wręcz osądza ich. Przecież nie ulega chyba żadnej wątpliwości, że ta scena kolacji, to sąd autorki filmu nad podłym plemieniem męskim. W takim razie, chciałbym spytać, czemu na tej ławie oskarżonych siedzą wyłącznie mężczyźni? Przecież niektóre kobiety w wieku, powiedzmy sobie, postbalzakowskim, o ile mi wiadomo, również korzystają z usług prostytutek męskich i nie tylko.

Jakie to smutne, że znakomici artyści wykorzystywani są do produkowania propagandowych chał. Pod tym względem, od czasów PRL-u, chyba nic się zmieniło (poza ideologią rzecz jasna), a jeśli nawet się zmieniło, to niestety tylko na niekorzyść.

mnabu

Kiedy się czyta wypowiedzi na temat tego filmu uderza ogromna rozbieżność ocen – od „totalne dno” aż po „arcydzieło!”. Średnia wypada gdzieś tak w połowie (5,4). A jak ja bym ocenił ten film? Wysoko oceniam grę aktorów, ale też z drugiej strony stwierdzić muszę, że nie mieli oni przed sobą trudnego zadania. Powyżej przedstawiłem dwie prostytutki – Daisy oraz Cindy. Ta pierwsza nie przeżywa żadnych konfliktów wewnętrznych, gdyż jest całkowicie ogołocona z życia duchowego, gdy tymczasem ta druga przeżywa dramat rozdarcia pomiędzy życiem duchowym, którego nie chce, czy też nie potrafi się wyzbyć, a uprawianym procederem, który ją do tego zmusza. Obie młode bohaterki filmu Szumowskiej, to w gruncie rzeczy sobowtórki Daisy. Zagranie takiej jednowymiarowej, płaskiej postaci, która nie posiada życia duchowego, nie przedstawia dla żadnego aktora dużej trudności. W tym celu wystarczy zredukować się do jej poziomu. O wiele trudniejszym zadaniem jest zagranie postaci skomplikowanej i wielowymiarowej, która ma rozmaite, często sprzeczne ze sobą wielopoziomowe motywacje i która w związku z tym przeżywa różnorakie wewnętrzne konflikty i rozdarcia. Gdyby obu tym młodym aktorkom udało się dobrze zagrać postać taką jak Cindy, to wtedy bym powiedział: „Chapeau bas, mesdemoiselles!”.

Nie miała przed sobą trudnego zadania również J.B., gdyż zagrana przez nią postać dziennikarki wykazuje wyraźne pokrewieństwo z obiema młodymi prostytutkami. Daje się u niej zauważyć ta sama atrofia życia duchowego, która zapewne jest przyczyną tego kryzysu, jaki przeżywa jej rodzina. Jej synowie niby to mają matkę, ale w gruncie rzeczy są sierotami, gdyż brakuje im jej miłości i z tego też powodu obaj wykolejają się. Podobnie ojciec jej synów – niby to ma żonę, ale w gruncie rzeczy usycha z samotności. Człowiek, który nie potrafi kochać źle się czuje w rodzinie, gdyż nieznośnie dręczą go wszelkie związane z nią obowiązki i nieustannie żałuje, że nie został egoistycznym singlem. Zagrana przez J.B. kobieta, to w gruncie rzeczy też taka Daisy, tylko o dwadzieścia lat starsza, która przez pomyłkę została żoną, matką i chyba również dziennikarką. Zagranie, nawet bardzo poprawne, takiego człowieka nie jest szczególnie dużym osiągnięciem. Poprzeczka trudności podnosi się dla aktora wraz z poziomem życia duchowego tej postaci, którą ma on zagrać. Kiedy poziom ten jest bliski bezwzględnego zera, wówczas trudno powiedzieć, że taka rola stawia go przed jakimś szczególnie wielkim wyzwaniem. To samo można powiedzieć zarówno o reżyserze, jak i autorze scenariusza. Opisanie takiego duchowego płaszczaka nie jest czymś szczególnie trudnym, podobnie jak i przeniesienie jego literackiego obrazu na ekran.

Wiele osób krytycznie oceniających ten film rozczarowuje, razi i odrzuca jego płycizna. A jakaż może być głębia, gdy opowiada się o istotach jednowymiarowych, czyli o duchowych płaszczakach? Narzuca mi się w tym miejscu pytanie: czemu M.S. zrobiła film o takich kobietach jak Daisy, a nie o takich jak Cindy? Albo inaczej: czemu zrobiła film wyłącznie o nich? Przecież, dla równowagi, mogła dodać choć jedną postać taką jak Cindy? A może nie mogła, bo wtedy nikt by jej nie dał pieniędzy na ten film? Może komuś zależy na tym, aby „podstawową komórką społeczną” zamiast opartego na miłości oraz wierności, monogamicznego związku kobiety z mężczyzną, stała się prostytutka samotnie wychowująca swe dziecko, taka jak na przykład ta pani w filmie „Zapaśnik”. Aby kobiety do tego przekonać trzeba im ukazać pozytywny obraz prostytucji, a do tego taka postać jak Cindy zupełnie się nie nadaje. Wręcz przeciwnie – ona mogłaby stanowić antyreklamę takiego stylu życia. Dlatego też trzeba robić filmy o prostytutkach takich, jak Daisy, które są w pełni zadowolone ze swego losu. Na takie filmy są pieniądze, a dyspozycyjni klakierzy, nie przepraszam! „Recenzenci”, wychwalają je później pod niebiosa. A jeszcze później część widowni (ta myśląca) przeciera ze zdumieniem oczy i zadaje sobie pytanie: „więc to ma być ten „znakomity” film, o którym tyle pochlebnych recenzji czytaliśmy!?”, po czym wstaje z fotela i opuszcza salę kinową przed końcem seansu”.

Na pytanie o to, jak bym ocenił ten film, trudno mi udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Przede wszystkim zadałbym pytanie: w jakiej kategorii? Jako film propagandowy oceniam go wysoko, gdyż uważam, że skutecznie zachęca młode kobiety do tego by zdecydowały się zostać prostytutkami. Natomiast gdyby mi przyszło go oceniać, jako film artystyczny, to znalazłbym się w sporym kłopocie, bo miałbym nader poważne wątpliwości, co tego, czy on się do tej kategorii w ogóle kwalifikuje, mimo niewątpliwie dobrej gry aktorek oraz sprawnej reżyserii. Niestety, kładzie ten film scenariusz. Tak to już jest, i to nie od dziś, że im więcej politycznej poprawności, czyli reklamy jedynie słusznej ideologii, tym mniej prawdziwej sztuki. W tym filmie akurat proporcja pomiędzy corectnesem, a sztuką przedstawia się zdecydowanie na niekorzyść tej ostatniej, dlatego też i moja ocena pod tym kątem, gdybym na upartego chciał ją sformułować, nie może wypaść zbyt pozytywnie. Tym nie mniej nie podpisałbym się pod stwierdzeniem, że jest to „totalne dno”. Biorąc pod uwagę wspomniane walory tego filmu, a także przepiękną piosenkę, którą dzięki niemu poznałem, oceniłbym go na 3.

mnabu

Postać człowieka, który w imię zdobycia dóbr tego świata odrzuca, jako zbędny balast, swoje życie duchowe, dosyć często pojawia się w literaturze, oraz w filmie. Weźmy sobie choćby „Nikodema Dyzmę”, „Towarzysza Szmaciaka”, Nicole Kidman w filmie o wymownym tytule – „Za wszelką cenę”, Klausa Marię Brandauera w filmie Istvána Szabó – „Mefisto”, czy też Jerzego Stuhra w filmie Feliksa Falka, pod tytułem „Wodzirej”. Ot, pierwsze lepsze przykłady, jakie przychodzą mi do głowy, a z pewnością dałoby się ich przytoczyć dużo więcej.

Jest czymś znamiennym, że do tej pory takie postacie nie cieszyły się sympatią twórców, którzy nam je przedstawiali. Można chyba powiedzieć, że wprost przeciwnie – były one ukazywane w świetle nader negatywnym. To, co one wskutek dokonanych przez siebie wyborów utraciły (miłość, przyjaźń), ukazywane było, jako nader istotna wartość, której zaprzepaszczenie równoznaczne było z życiowym bankructwem. Twórcy wymienionych przeze mnie dzieł nie przekonywali też swoich odbiorców, że oni lubią to co robią, ani też nie twierdzili, że to, to jest to „czego pragną kobiety, o czym marzą mężczyźni, tylko wstydzą się powiedzieć.” Taki na przykład Stuhr, na moment przed wejściem do łóżka tej starszej pani, która ma mu dopomóc w jego karierze, ma taką minę, jakby miał zaraz zwymiotować, ale jednak przełamuje się i robi to. Już sama nazwa tego nurtu jest nader wymowna – „Kino moralnego niepokoju”. Świadczy ona o tym, że owi twórcy oceniali swoich bohaterów z punktu widzenia pewnej moralności, niekoniecznie od razu chrześcijańskiej, ale w każdym razie jakiejś takiej niesprzecznej z nią moralności humanistycznej, ogólnoludzkiej. Uogólniając powiedziałbym, że takie „Kino moralnego niepokoju”, było czymś więcej, niż tylko nurtem w polskiej kinematografii. Albo może powiem inaczej: do tej pory kino w ogóle, jeśli pominąć pewne skrajne nurty, było kinem moralnego niepokoju, a więc kinem oceniającym w kategoriach moralnych, w którym zło było nazywane złem, a nie maskowane jakimiś eufemizmami.

Obecnie jednak mamy do czynienia z nowym zjawiskiem – oto pojawia się film, w którym autorka niby to nie ocenia wyboru dokonanego przez swoje bohaterki – wyboru z punktu widzenia moralności ewidentnie złego, a o stratach, które z tego powodu ponoszą ledwie wspomina, nie przedstawiając ich przy tym bynajmniej, jako zbyt istotne, w gruncie rzeczy jednak przemilcza je. A przecież straty te są już teraz niebagatelne, a w przyszłości staną się zupełnie katastrofalne. Czy można tu mówić o jakimś moralnym niepokoju? Skądże znowu! Wręcz przeciwnie: autorka promienieje dumą ze swego dzieła i spokojem.

Jak nazwać taki nurt w kinematografii, który reprezentuje Małgorzata Szumowska? Proponuję nazwę: „Kino amoralnego spokoju”.

ocenił(a) film na 10
mnabu

Jesteś "plastykową torebkę na pawia, przed którym pewnie nie dałbym już rady się
powstrzymać. " bo nie wiesz czym jest życie. Nawet nie wiesz jak pachnie życie i jakie jest wilgotne...kinoignoranie. Brrr..nie lubię na kimś jechać ale oburza mnie ignorancja Tej osoby...słabe sor..

filmwebfan

podziwiam że tyle się opisaliście i podziwiam tych którzy to przeczytali x)

ocenił(a) film na 4
Jane_Mary20

Tyle textu żeby opisać temat znany , ale w sumie to szkoda że film taki słabiutki i głupiutki.

ador2

Ta dyskusja słabo trzyma się filmu.

Nie wiem jak oceniałeś "Sponsoring", ale nie mogę się zgodzić, że problem zdrady, braku zrozumienia w związku, przeładowania odpowiedzialnością i obowiązkami jednego z partnerów oraz brak czułości wraz z niezaspokojeniem seksualnym jest czymś głupiutkim. Nie wiem też, czy stawiana teza o "jednakowości wszystkich mężczyzn" (facet to świnia?) jest słabiutka. Z kolei stawianie pytanie o to, kto jest bardziej zepsuty - faceci skaczący w bok czy te młode dupodajki - też nie wydaje mi się trywialne. Szczególnie gdy kobiety świadczące usługi seksualne ocenia się negatywnie, często przez pryzmat tzw. moralności zapominając (świadomie?) kto w praktyce z ich usług korzysta.
Problem społeczny istnieje, bo po dziś dzień niezobowiązujący seks mężczyzny jest traktowany jako coś normalnego, ale kobietę korzystającą z uciech cielesnych nazywa się, właściwie bez zastanowienia i z marszu, kur*ą. To też nie wydaje mi się trywialne.

ocenił(a) film na 4
itifonhoum12

Nie miałem na mysli że temat słaby i nie wymagający głębokich reflekcji ale film jest słaby i nietety do nich nie skłania

ador2

Rozumiem. Wg mnie skłania, ale to widocznie indywidualna sprawa. Pozdrawiam!

ocenił(a) film na 4
filmwebfan

Za przeproszeniem - pieprzysz. Autor przepieknie posumował syf wylewajacy sie z tego filmu. Aby taki opis machnąć, zycie trzeba mieć przeżute, wyplute i poddane wnikliwej obserwacji. Twoje wilgotne i pachnące (jakoś) życie stanowi w tym kontekście kwitentesencję gówniarzowatowości.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones