Gdyby nie ta niepotrzebna przeszło 40 minutowa dłużyzna na początku to możnaby powiedzieć o tym arcydzieło...A tak ciężko było przebrnąć początek, ale zdecydowanie warto.
"Clouzotowi przypadła w udziale realizacja <<Ceny strachu>>, która słusznie uchodzić może za apogeum świetności filmu czarnego. Mistrzostwo opierało się tu w znacznej mierze na idealnej organizacji dramaturgicznej materiału, ale wymowa filmu wykraczała daleko poza ramy gatunku sensacyjnego. Mrożąca krew w żyłach opowieść o szoferach dwóch ciężarówek wiozących zagrażającą wybuchem nitroglicerynę, poprzedzona była ekspozycją w stylu niemal <<Złodziei rowerów>>. Wyjaśniała ona, dlaczego czterech zdrowych, pełnych życia ludzi podjęło się morderczego zadania. Beznadziejność śmierdzącego gwatemalskiego miasteczka odmalowana została za pomocą absurdu: <<trzeba sprzedać życie, by na nie zarobić>>. Studium strachu, następujące potem, było wstrząsająco stopniowane, ale spodziewany morał przychodził na końcu: jedyny z czwórki straceńców, uchodzący z życiem i pieniędzmi, absurdalnie stoczył się z wozem w przepaść. Dochodziła tu do głosu maniera reżyserska trochę w stylu amerykańskim, poszukująca mocnych efektów, brawurowych scen, dech zapierających sytuacji. Wielką rolę odgrywał trafnie wybrany szczegół, często malowniczy rekwizyt, część pokazywana zamiast całości, zdmuchnięty z bibułki tytoń zamiast wylatującej w powietrze ciężarówki."
(Jerzy Płażewski, "Historia filmu 1895-2005", Wydawnictwo "Książka i Wiedza", Warszawa 2008, s. 196-197)
To tak a propos "40-minutowej dłużyzny".
z tego co pamiętam to było tego więcej niż 40 minut :) Rozumiem że to wprowadzenie i chęć pokazania widzom beznadziejnej sytuacji panującej w tym zapuszczonym miasteczku ale jednak.
Przecież ta "dłużyzna" była genialna. Amerrozzo ładnie wytłumaczył dlaczego. Ale wspomnę jeszcze o "trójkącie" przyjacielskim: Mario-Jo-Luigi, i stopniowanie napięcia między nimi, która podczas sceny w barze wybucha jak na ironię niczym nitrogliceryna :D