Recenzja filmu

Pewnego razu... w Hollywood (2019)
Quentin Tarantino
Leonardo DiCaprio
Brad Pitt

Król Krwi znowu nadaje... ale inaczej

Kto szedł na Tarantino i spodziewał się Tarantino, a dostał troszkę coś innego, czyli... "Pewnego razu w Hollywood". Dziewiąta produkcja Króla Krwi weszła do kin z wielką pompą, powodując kolejki
Kto szedł na Tarantino i spodziewał się Tarantino, a dostał troszkę coś innego, czyli... "Pewnego razu w Hollywood". Dziewiąta produkcja Króla Krwi weszła do kin z wielką pompą, powodując kolejki przed kasami i komplety sprzedanych biletów w wielu kinach. Gwiazdy światowego kina, wielki reżyser oraz polski aktor w roli innego, równie wielkiego reżysera, byli z góry skazani na... sukces? Z całą pewnością na atencję fanów.

W którymś wywiadzie, który dane mi było zobaczyć, Rafał Zawierucha wypowiadał się na temat kasty przychylnie i profesjonalnie; praca na planie z Bradem Pittem i Leonardo DiCaprio jest bardzo pouczająca, ale i pełna śmiechu czy żartów. Swobodna atmosfera z całą pewnością dobrze wpłynęła na pracę Zawieruchy, niemniej uważam, że powinniśmy się skupić na słowach "bardzo pouczająca". Prawdę mówiąc, głównie pouczająca. 

Widz, koneser polskiego kina, który pragnął zobaczyć polski, mocno odciśnięty akcent w otoczeniu hollywoodzkich gwiazd, będzie zawiedziony. Oprócz kilku nic niewnoszących do fabuły scen Zawieruchy jako Romana Polańskiego, w których jedynie symuluje rozmowę z filmową Sharon Tate, widz otrzyma jedno, niecenzuralne zdanie skierowane do... psa. I tu rola Zawieruchy się kończy.
Wyciszenie głosu Polańskiego i prowadzona rozmowa przez dwóch głównych bohaterów jest w tym momencie bardzo symboliczna; Zawierucha został dosłownie zagłuszony przez DiCaprio i Pitta, co stwierdzam poniekąd z lekkim niesmakiem. Poniekąd, ponieważ szerzej spoglądając na dzieło reżysera można stwierdzić, że dla postaci Polańskiego nie było zwyczajnie miejsca. 

O czym więc opowiada "Pewnego razu w Hollywood"? O aktorze i jego dublerze, o przyjaciołach, o ubóstwie i grupach społecznych, o kastach i mordercach... o wszystkim i o niczym. Dziewiąty film Tarantino jest dosłownym miszmaszem wątków, które w bardzo luźny sposób się ze sobą łączą, niekiedy wcale. Nie byłoby to problematyczne, gdyby nie to, że brak klamry wątków bądź zbyt szeroka owa klamra powoduje, że wycięcie dwóch godzin filmu nie spowodowałoby zbyt wielkiego uszczerbku na opinii o tej produkcji. Wprawdzie przyjemne, niekiedy luźne postaci wprowadzone przez Tarantino dają powiew świeżości w tym, do czego nas przyzwyczaił, nadal jednak nie rekompensuje to zwiedzenia na manowce zagorzałych fanów czekających na rozlew krwi - brutalne sceny bowiem pojawiają się sporadycznie, głównie kumulując się w ostatnim akcie produkcji, łącznie nie trwając może piętnastu minut. 

Po dłuższym monologu członka rodziny Mansona można próbować doszukiwać się głównej myśli przewodniej filmu, swojego rodzaju morału; reżyser sugeruje, że Hollywood zostało wychowane na morderstwach i krwi, że jedyne, czego filmy uczyły pokolenia, to brutalność i śmierć. Aluzja reżysera i wzgarda na współczesne kino jest jawna, byłaby dobrym argumentem przemawiającym za filmem, gdyby nie fakt, że chwilę później dostajemy... rzeź Quentina Tarantino w czystej postaci. Przez dobre kilka minut. Ciut wieje hipokryzją, ale może właśnie taki zamiar miał reżyser. Nie mam jednak zamiaru rozdrabniać się na szczegóły, ponieważ wszelkiego rodzaju smaczki jakie reżyser zostawił widzom (chociażby przez tytuł książki kupowanej przez Sharon Tate) czy ukryte przekazy jak brutalność kina i spaczenie psychiki wielu odbiorców przez ową brutalność, nie ratują zbyt chaotycznej, pokrętnie opowiedzianej historii wielu wątków. Fani Tarantino, do którego byliśmy przyzwyczajeni, nie dostaną tego, czego się spodziewają, podobnie koneserzy polscy śledzący poczynania polskich aktorów.

Film dostaje jednak mocne 6,5/10 za fenomenalną grę aktorską DiCaprio, który kolejny raz dowodzi swojego kunsztu. Aktor grający lekko jąkającego się, pełnego niepewności aktora wypadł fenomenalnie, bez dwóch zdań zasługuje na nominację. Dla kogo jest więc "Pewnego razu w Hollywood"? Z całą pewnością dla koneserów dobrej sztuki aktorskiej - w aspekcie gry aktorskiej DiCaprio wyciąga swoją postać na szczyty możliwości, podobnie robi Pitt ze swoją postacią Cliffa - jedyne, co wystawia na prowadzenie postać DiCaprio, to fakt, że postać Cliffa jest mniej złożona. Niemniej, również świetnie zagrana. Film ten jest swoistą paradą, prezentacją możliwości aktorskich wybitnych nazwisk. Ma się wrażenie, że film jest jedynie potwierdzeniem i przypomnieniem tego, jak fenomenalnymi aktorami posługuje się Tarantino bez względu na jakość przygotowanej fabuły - czy to zmyślonej, czy nie.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Historia jest jak dobre stare kino. Przed twoimi oczami przesuwają się bohaterowie: zwycięzcy i... czytaj więcej
Quentin Tarantino jest w gronie tych nielicznych reżyserów, którym udało się widownię zaskoczyć... czytaj więcej
W każdym roku pojawia się kilka filmowych pereł - najgłośniejszych i najbardziej oczekiwanych przez... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones